Jego przygoda rozpoczęła się, gdy dostał z okazji komunii świętej rower vigry3. Nim pokonywał pierwsze kilometry, zazwyczaj samotnie. – Pamiętam jak zrobiłem na nim 50 km w życiu. Była to niesamowita radość dla małego chłopaka – wspomina ks. Witek. I dodaje, że dobrze zapamiętał też pierwszy wypadek, kiedy wjechał pod traktor. Miał trudne dzieciństwo, gdyż jego ojciec zmarł, gdy chłopak miał czternaście lat, matka też chorowała, a miał trójkę młodszego rodzeństwa. – Trzeba było się zająć gospodarstwem rolnym i domem, więc w tym czasie na rower nie miałem już czasu – przyznaje. Po maturze zaczął studiować resocjalizację, ale zdanie zmienił po roku i zdecydował się pójść do seminarium. Gdy był na trzecim roku kupił rower. Ten bardzo mu się przydał, ponieważ seminarium znajdowało się w Lublinie, a wykłady odbywały się w miejscowości oddalonej od miasta o ok. 3 km. Na nowy zakup wydał tylko 320 zł. – Kupiłem rower w święto Matki Bożej. Znalazłem elegancki i zardzewiały, wziąłem go na wakacje do domu, gdzie brat mi go odmalował, poprzyklejaliśmy naklejki Canon Day, żeby wyglądał na markowy - wspomina.
Coraz częściej zamiast na wykłady z teologii, jeździł na rowerowe wycieczki, do Nałęczowa, Kozłówki czy Kazimierza Dolnego. Zwiększając za każdym razem dystans. Wreszcie udało mu się przejechać 100 km. By przyswoić materiał ze studiów, pożyczał notatki od kolegów, szybko się uczy. Dzięki temu na egzaminach dostawał same piątki. Jednak, jak sam mówi, pewnego razu "wpadł", tzn. przełożeni zauważyli, iż nie chodził na obowiązkowe zajęcia. Z tego powodu biskup zaprosił go na rozmowę, było to dwa miesiące przed święceniami. Powiedział, że Witold księdzem nie zostanie. – Wysłał mnie wtedy na roczny urlop, z opcją, że jak się sprawdzę, to może księdzem będę, ale raczej nie. Po pół roku zmienili biskupa, więc zostałem księdzem. Stało się to cudem – relacjonuje. Od tamtej pory każdy urlop spędza na rowerze, na początku wyruszył z Tomaszowa Lubelskiego na Woodstock, dzięki temu pokonał 800 km. Następna była wyprawa na Hel, wtedy udało mu się pokonać 1200 km w sześć dni. Kolejny wyjazd był za granicę, ks. Witek postanowił pojechać do mekki rowerzystów, czyli na Nordkapp w Norwegii. Poprosił proboszcza o pozwolenie. Dostał też dodatkowe dziesięć dni urlopu. Zgodę wyraził również biskup, który zaznaczył tylko by ks. Witek zaktualizował testament - co jest ogólnie przyjętym zwyczajem. – Osobą, którą najbardziej przeżywała, była mama, ale szczęśliwie mi się udało – przyznaje młody kapłan.
Napisz komentarz
Komentarze