Rodzice marynarza: Maria z domu Charko oraz Michał poznali się na jednej z zabaw, we wsi Zalewsze, w której mieszkali przed wojną i w czasie jej trwania. Ojciec Marii był zastępcą sołtysa. Do jego zadań należała kontrola okolicy. Miał zaledwie 42 lata, gdy podczas obchodu został postrzelony przez nieznanych sprawców i zmarł po kilku godzinach. Rodzina została bez mężczyzny, który by wspierał i chronił ją w trudnych powojennych latach. Dlatego 17-letnia Maria razem ze swoim dziewiętnastoletnim narzeczonym Michałem postanowili się jak najszybciej pobrać.
Michał urodził się w 1926 roku i pochodził z zamożnej familii, która miała duże gospodarstwo rolne. Ślub odbył się w 1945 r. Niestety młodzi nie nacieszyli się długo szczęściem i spokojem. W 1947 r. dostali nakaz wysiedlenia w ramach akcji „Wisła”. Dostali na spakowanie zaledwie dwie godziny, stąd nie zabrali wiele. Na miejscu dostali dom bez okien i drzwi. By mieć za co żyć zbierali to co zostało po zbiorach na pegeerowskich polach. W 1948 r. umarła mama Marii, która ciężko chorowała. Niedługo po tym na świat przyszedł Jan Panasiuk. Urodził się w domu z zakrytymi prowizorycznie oknami i drzwiami, które przepuszczały zimno. Przy porodzie pomagała Anastazja, mama Michała. Dzięki temu narodziny przebiegły bez poważniejszych powikłań. Niestety, kilka miesięcy później mały Jaś wszedł na gorący garnek z ziemniakami. Poparzony trafił na dłuższy czas do szpitala. Blizny na brzuchu zostały mu do końca życia.- Rodzice bardzo tęsknili za rodzinnym stronami. Jednak możliwości powrotu nie było. Dopiero po śmierci Józefa Stalina w 1953 r. sytuacja się polepszyła - wspomina Jan Panasiuk.
Na Podlasie wrócili w 1958 r. Ze względu na to, że majątek ojca został rozgrabiony, zdecydowali się osiedlić w gospodarstwie należącym do mamy Jana. - Do domu wracałem z mamą, gdyż tato pojechał innym pociągiem by dopilnować bagażu. Mieliśmy do wyboru tylko wagony towarowe, którymi były przewożone zwierzęta. Było w nich bardzo zimno, nie mieliśmy też nic do jedzenia ani do picia, jedynie kawałek suchego chleba – opowiada mieszkaniec Kodnia. Po powrocie zamieszkali w starym domu krytym strzechą. Kiedy padało, woda lała się do izby. Jan od najmłodszych lat pomagał rodzicom w gospodarce. Gdy zaczął chodzić do szkoły podstawowej w Zabłociu, nie miał zbyt dużo czasu na naukę po lekcjach, gdyż w domu zawsze było dużo pracy do wykonania. Później poszedł do bialskiej zawodówki, zapisał się też do orkiestry dętej. Grupa zawsze grała podczas pochodów 1 maja, a także w czasie innych uroczystości m.in. w Lublinie i Janowie Podlaskim. W czasie ferii i wakacji Jan zaczął również urządzać potańcówki w rodzinnej wsi. By rozbawić towarzystwo grali z kolegą na gitarze i akordeonie. Na jednej z takich zabaw poznał swoją przyszłą żonę Lubę. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechał do Gdyni, gdzie podjął pracę w stoczni. - Zacząłem pracę na stanowisku montera kadłubowego, następnie przeszedłem wszystkie szczeble. Byłem spawaczem, brygadzistą, mistrzem, a także starszym mistrzem produkcji. Za dobrze wykonywaną pracę zostałem odznaczony krzyżem srebrnym i złotym, a także innym orderami i dyplomami – wylicza Jan Panasiuk. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 14 stycznia
Napisz komentarz
Komentarze