Pan Józef przez 26 lat pracował w Bialskim Przedsiębiorstwie Budowlanym i 6 lat w spółce BPB. Od 1979 r. mieszka w Piszczacu. Ma żonę i dwóch dorosłych synów, którzy założyli już swoje rodziny. Na emeryturze odkrył nową pasję, która pochłonęła go w stu procentach. Dziś jest szczęśliwym posiadaczem 10 motocykli i bywalcem zlotów zabytkowych pojazdów.
Motocyklem jeździłem na podryw
Jest słoneczny poranek. Zmierzam w kierunku Piszczaca. Zjeżdżam w małą uliczkę, mijam kolejne budynki i dojeżdżam do domu z pięknym ogrodem. Biorę głęboki oddech, bo czuję, że to będzie wyjątkowa wizyta. Wokół domu bujna roślinność, w środku posesji oczko wodne, dalej trawnik. Gospodarz wita mnie aromatyczną kawą i ciastem. Oprowadza po podwórku, pokazuje błyszczące w słońcu motocykle. Robią wrażenie! Dopieszczone w każdym detalu, są dumą pana Józefa. Siadamy w altance. Mieszkaniec Piszczaca rozpoczyna swą opowieść, której słucham z zapartym tchem.
– W 1960 r. kupiłem pierwszy motocykl. To była jawa 175 cm sześciennych pojemności. Miał 4 lata. Jako młody chłopak cieszyłem się, bo nadawała się na podryw – śmieje się pan Józef. – Kolejną maszynę kupiłem w 1971 r. Była to wueska i dojeżdżałem nią do pracy. Potem była następna wueska, ale wtedy miałem już samochód, więc ją oddałem – opowiada mieszkaniec Piszczaca.
Ja też mogę to robić!
- Wiele lat później, bo około 10 lat temu zobaczyłem w telewizji reportaż o pasjonacie ze Śląska, który odnawia stare motocykle. Pamiętam taką scenę, w której wsiadł na swoją wueskę, odpalił ją i odjechał. Pomyślałem, że ja też mógłby robić coś takiego. Tym bardziej, że jestem na emeryturze i mam teraz więcej czasu. Zacząłem szukać maszyny. Jeździłem po okolicy i pytałem, kto ma motocykl. W ten sposób zdobyłem 10 sztuk. Często bywało tak, że nie był to kompletny motocykl, np. nie miał kół czy silnika. Trzeba było się więc zająć zbieractwem. Początkowo części szukałem u ludzi. Z czasem zacząłem korzystać z internetu. Nie zdawałem sobie sprawy, ile jest osób, które kochają odnawiać motocykle. Często oglądam filmiki, piszę na forach, radzę się – opowiada pan Józef. (...)
Kocham odnawianie jednośladów
– Kiedy wyremontowałem mój pierwszy motocykl i zobaczyłem efekt, pokochałem tę pracę. Na moich oczach stary motocykl, który leżał pod stodołą i rdzewiał, krok po kroku zyskiwał nowe oblicze. Sprawiało mi to ogromną radość – przyznaje emeryt z Piszczaca.
– Pewnej środy przejechałem się nim na rynek. Tłumy oglądały mój jednoślad, a ja byłem naprawdę dumny. Tego dnia postanowiłem, że będę się tym zajmować dalej. W ciągu 10 lat przeżyłem wiele zabawnych historii. Pewnego dnia pojechałem do Rossosza, do pana który sprzedaje części. Dowiedziałem się od niego, że w Białej Podlaskiej organizowane jest otwarcie sezonu motocyklowego. Miałem wtedy wuefemkę i postanowiłem ją pokazać. To było ok. 5 lat temu. Kiedy zebrani zobaczyli moją maszynę, oglądali ją z zaciekawieniem, sadzali dzieci, robili zdjęcia i zadawali pytania. Wtedy podszedł do mnie groźnie wyglądający mężczyzna, z kucykiem do pasa, klepnął mnie w łopatkę i powiedział: „A co ty sobie wyobrażasz? To mój motocykl za 50 tys. zł stoi i nikt na niego nie spojrzał, a wszyscy są wokół twojej wuefemki?" Przestraszyłem się. Odwróciłem, a on stał uśmiechnięty – wspomina pan Józef.
Do każdego motocykla podchodzę indywidualnie
Jego pasja trwa do dziś. Obecnie jest posiadaczem 10 modeli. Każdy przeszedł kapitalny remont. Wiele z nich jeszcze niedawno stało w starej stodole, w słomie, zapomniane i nadgryzione zębem czasu. Tak było m.in. z 2 motocyklami. – Pewnego dnia przyjechał do mnie mieszkaniec Połosek. Miał w starej oborze 2 niekompletne motocykle. Oddał mi je, mówiąc że jest pewien, iż dam im drugie życie, że one się nie zmarnują. I faktycznie, dziś stoją zrobione. Zostały uratowane przed śmiercią – cieszy się emeryt. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 23 czerwca
Napisz komentarz
Komentarze