Przygoda z literaturą bialskiego wuefisty zaczęła się we wrześniu 2011 roku od wypadku drogowego. To wtedy, wracając z pracy rowerem, został potrącony przez samochód. Po tym zdarzeniu miał wiele problemów ze zdrowiem. Traumatyczne przeżycie skłoniło go do zastanowienia się nad sensem istnienia. – W mojej głowie pojawiła się myśl: Skoro przeżyłeś, to zostaw coś po sobie! Dlatego postanowiłem napisać książkę – wspomina Tomasz Przybysz.
Nie od razu wiedział jednak o czym będzie jego powieść. – Na początku były to luźne notatki, które potem łączyłem, składałem, przestawiałem, zmieniałem. Pomysły przychodziły same, czasem natchnieniem były jakieś sytuacje z życia, innym razem przeczytane wcześniej książki i obejrzane filmy. Jednak były momenty, że nie wiedziałem co dalej - przyznaje. Co w takim przypadku robił? – Przerywałem pisanie i czekałem na wenę – wyjawia. Tworzenie thrillera zajęło pół roku. - Po skończeniu wszystko poszło do szuflady bo nikt nie chciał wydać książki. Wydawnictwa były zainteresowane wampirami, a nie thrillerem chrześcijańskim – zauważa.
Nauczyciel akademicki w domu mafiosa
Dlaczego napisał thriller chrześcijański? - Jestem wierzący, przeżyłem wypadek, z którego mogłem nie wyjść cało, mogłem być kaleką lub zginąć na miejscu. To daje do myślenia. Ponadto wpływ miał też mój ulubiony autor z młodości Frank Peretti, który jest prekursorem thrillerów chrześcijańskich. Nie spotkałem książki z tego gatunku, napisanej przez Polaka, dlatego postanowiłem podjąć się wyzwania i stworzyć powieść odpowiadającą wymaganiom thrillera z wątkiem religijnym – wyjaśnia autor. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 6 lipca
Napisz komentarz
Komentarze