Konflikt pomiędzy społecznością Puchacz a sołtys Sylwią Semeniuk-Siłaczuk trwa od kilku miesięcy. Powodem niesnasek są dwa kurniki na kilka tysięcy kurcząt, które sołtys postanowiła zbudować na swojej działce.
Za późno na protest
Jak mówią mieszkańcy, problemem nie jest planowana inwestycja, ale jej usytuowanie i rzekomo zatajenie przed nimi informacji, że budynki o takim przeznaczeniu mają powstać w centrum wsi, w bezpośrednim sąsiedztwie ich domostw.
– Plany tej inwestycji powstawały już wiosną ubiegłego roku. We wrześniu wydana została decyzja, a my o wszystkim dowiedzieliśmy się dopiero w grudniu. Urząd Gminy kwestie poinformowania nas o tak ważnej sprawie powierzył sołtys i radnemu gminy, którzy są przecież inwestorami, i tak naprawdę w ich interesie było nieinformowanie nas o tych kurnikach, żebyśmy nie mogli wnieść sprzeciwu – mówi Mariusz Smaś, mieszkaniec Puchacz.
Gdy o planach sołtys zrobiło się we wsi głośno, mieszkańcy podjęli starania, aby wpłynąć przynajmniej na zmianę lokalizacji kurników. Pisali w tej sprawie petycje do wielu instytucji, ale, jak mówią, ich prośby nie znalazły zrozumienia. – Na nasze skargi było już po prostu za późno. Sylwia też nie przyjmuje naszych argumentów. Powiedziała nam, że skoro nie chcemy kurników, to rozpocznie hodowlę bydła opasowego. Niech hoduje sobie, co chce, ale dlaczego tak blisko zabudowań? Tutaj nie ma zabudowy zagrodowej, jak twierdzą urzędnicy – tłumaczy Joanna Martyniuk.
Nie mamy innego zmysłu powonienia!
W styczniu w świetlicy w Puchaczach odbyło się zebranie wiejskie z mieszkańcami, przedstawicielami władz gminy, urzędnikami i inwestorami. Tam od gminnych urzędników mieszkańcy usłyszeli, że urzędnicy mają w tej sytuacji związane ręce, bo raporty środowiskowe zezwalają na inwestycję. I w momencie, gdy Sejm nawet nie rozpoczął prac nad tzw. ustawą odorową, brak jest przepisów precyzujących odległości budynków inwentarskich od mieszkalnych.
– Opinie środowiskowe, które Sylwia nam przedstawiła, mówią, że uciążliwość inwestycji zamknie się w jej granicach. To znaczy, że zamkną bramę i nie będzie śmierdzieć? Te kurniki zatrują nam życie. Takie inwestycje mają wpływ na środowisko, wody gruntowe i zdrowie. Ale przy wydawaniu decyzji nie bierze się pod uwagę mieszkańców – oburza się Małgorzata Matejuk.
Gmina Międzyrzec Podlaski powoli staje się zagłębiem produkcji drobiu w naszym regionie. Obecnie prowadzonych jest kilka postępowań dotyczących budowy kolejnych. Mieszkańcy obawiają się, że koniunktura napędzana przez powstający w Międzyrzecu Podlaskim zakład drobiarski Wipasz, napędzi budowę kolejnych ferm. A bierność doprowadzi do tego, że sytuacja wymknie się spod kontroli i kurniki masowo będą powstawać pod oknami.
– Ktoś się niedawno pobudował i teraz ma się przeprowadzać, bo komuś nagle zamarzyło się stawiać kurniki? Najgorsze jest to, że z naszym zdaniem nikt się tutaj nie liczy. Protestujemy, chwytamy się każdej deski ratunku, ale tego nikt nie słucha. Przychodzą kolejne pisma z odmową uchylenia postępowania. Liczą, że w końcu zrezygnujemy. My naprawdę nie mamy innego zmysłu powonienia niż ludzie w mieście. My chcemy normalnie żyć – denerwuje się Teresa Serafinowicz.
Stracili zaufanie i cierpliwość
Ludzie boją się, że z powodu bliskiego sąsiedztwa kurników zaczną mieć dolegliwości alergiczne, a smród odstraszy chętnych na zakup działek czy do budowy domu. Mieszkańcy Puchacz uważają, że sprawa kurników w ich miejscowości... śmierdzi na kilometr. Przez wiele niedomówień w tej sprawie całkowicie stracili zaufanie do swojej sołtys i dlatego 17 sierpnia złożyli do Urzędu Gminy wniosek o jej odwołanie z funkcji i przeprowadzenie ponownych wyborów.
– Uzasadniamy nasze pismo w ten sposób, że sołtys przedkładała interes prywatny ponad dobro mieszkańców wsi. Pod wnioskiem podpisało się 61 osób. Daliśmy Sylwii czas, ale ona się nie wywiązała z naszych warunków – stwierdza Zbigniew Martyniuk.
Sołtys z argumentami społeczności swojej wsi się nie zgadza. Niezasadne jej zdaniem są dalsze protesty wnoszone w sprawie kurników, bo wstrzymuje się z realizacją tej inwestycji. Jednak nie całkowicie, bo na swojej działce chce hodować teraz bydło opasowe.
– Ten wniosek to dla mnie cios. To celowe uderzenie we mnie, wójta i naszą społeczność. Ja słowa dotrzymałam. Wycofuję się z inwestycji. Będziemy z mężem budować dwie obórki na bydło opasowe i masarnię na cele prowadzonej przez nas działalności. Teraz w sprawie mojego odwołania czekam na decyzję wójta. Na razie miały być dożynki, mieliśmy podzielić się chlebem, ale wyszło niestety inaczej – mówi sołtys Sylwia Semeniuk-Siłaczuk.
Więcej na ten temat w papierowym lub elektronicznym wydaniu "Słowa" nr 35.
Monika Pawluk
Napisz komentarz
Komentarze