Pani Walentyna pracowała w dużej firmie w Doniecku. Gdy wraz z córką uciekła do Polski, mieszkała przez pewien czas w ośrodku w Radzyniu Podlaskim. Później przeprowadzały się do Siedlec i pod Warszawę, gdzie wynajmowały mieszkania. Ma polskie korzenie. – Mój tato, babcia i pradziadek byli Polakami. Mieliśmy akty urodzenia, które potwierdzają korzenie. Niestety, kiedy wyjeżdżaliśmy z Doniecka, wszystko działo się bardzo szybko, a świadectwa po prostu zaginęły – opowiada pani Walentyna.
Ukrainka od trzech lata stara się o międzynarodową ochronę, czyli status uchodźcy. Podczas czwartej próby została wraz z córką aresztowana i zagrożono jej odesłaniem na Ukrainę. – Dwa miesiące temu moim rodzicom udało się znaleźć poświadczenia urodzenia. Ale wypisano mi areszt. Zastanawiałam się, dlaczego tak się stało. Okazało się, że siedem miesięcy temu na stary adres w Siedlcach przyszedł list deportacyjny. Podawałam nowy adres zamieszkania, ale oni wysłali list na stary. Nie miałam pojęcia, że to poszło na ten adres i nic o tym nie wiedziałam – opowiada Walentyna. Sąd skierował matkę z córką do ośrodka zamkniętego.
Maciej Maciejuk
Więcej na ten temat w elektronicznym i papierowym wydaniu Słowa
Napisz komentarz
Komentarze