Sławomir Denicki podkreśla, że każda z tabliczek ma swoją historię. Pochodzą one sprzed I wojny światowej i okresu dwudziestolecia międzywojennego. Najstarsza tabliczka pochodzi z 1901 r. i jest niemiecka. Jest też tabliczka z 1928 r. z Berlina. W jego zbiorach znalazła się również tabliczka z dawnej Jugosławii. W zasobach ma ok. osiemdziesiąt tabliczek wagonowych, posiada też tabliczki z parowozu produkcji niemieckiej, który pracował w Małaszewiczach jako ostatni z parowozów. Ma też tabliczkę z lokomotywy produkcji radzieckiej z tzw. Gagarina. Jest też w jego zbiorach dokumentacja techniczna w języku rosyjskim, lokomotyw spalinowych SM48 i ST44. Dwie tabliczki, do których ma wielki sentyment pochodzą z wagonów amerykańskich, które podczas II wojny światowej trafiły do Polski, jedna jest z 1943 r., a druga z 1944 r.
– Wagony trafiały do Małaszewicz, ale też zdobywałem tabliczki jeżdżąc po Polsce. Pracowałem na kolei, więc miałem kontakt z wieloma jej pracownikami, którzy kiedy dowiadywali się o moim hobby przekazywali mi tabliczki. Zdarzało się, że były odkręcane z wagonów, które stały zapomniane przez kilkadziesiąt lat. Nawiązałem też kontakt z miłośnikami kolei, z którymi wymieniałem się tabliczkami. Wiele z zakładów produkujących wagony, z których mam tabliczki, już nie istnieją. W większości z nich byłem osobiście – mówi Sławomir Denicki.
Wizyty w zakładach kolejnictwa
Dodaje, że zdarzało się, iż likwidowane zakłady oddawały tabliczki na złom, więc nie chciałby, by to samo spotkało jego zbiory. Przekazuje, że szczególnie cenna jest dla niego tabliczka z ZNTK Ostrów Wielkopolski. – Zakład powstał w 1920 r., na tabliczce znajduje się data 1967 r. Wagonu nie ma, bo został pocięty i przetopiony. Trzydzieści lat temu byłem w tym zakładzie, miał powierzchnię 112 hektarów. Pracowało w nim ok. 6 tys. osób. Jak odwiedzałem zakład, na zaproszenie jego kierownictwa, byłem zdziwiony, bo spawaczami w zakładzie były kobiety. Operatorami suwnic były kobiety. Jako młody człowiek byłem mile zaskoczony organizacją pracy tej firmy. Po spotkaniu zaproszono nas do przelotu czteroosobowym samolotem – wspomina Sławomir Denicki.
PRZECZYTAJ TEŻ:
- "Zwycięska Noc. Na Kodeń Marsz!". Obejrzyj teledysk o powstańcach
- Cud w Parczewie się opatrzył. Wizerunek jeszcze jest, ale ludzi już mniej
- Lubelskie. Pies zamknięty w aucie w upale. Zareagowali przechodnie [FILM]
Przyznaje, że chciałby przekazać swoje zbiory Zespołowi Szkół W. Reymonta w Małaszewiczach.
– Czuję do tej szkoły sentyment, ponieważ jestem absolwentem tej szkoły. Ukończyłem ją z drugim rocznikiem w 1975 r. Szkołę ukończyły też moje córki Katarzyna i Magdalena oraz syn Tomasz, a także mąż córki – Piotr Matusiewicz. Uważam, że szkoła się rozwija, powracają do niej kierunki kolejowe pod patronatem Polskich Linii Kolejowych. Sądzę, że to byłoby najlepsze miejsce dla zebranych przeze mnie tabliczek. Rozważam taką możliwość, ale to nie oznacza, że decyzja została podjęta – wyjaśnia Sławomir Denicki. Dodaje, że ma propozycję by tabliczki przekazać do Muzeum Południowego Podlasia czy do Prochowni w Terespolu.
Jest synem rolników pochodzących z Mokran Starych, po ukończeniu szkoły podstawowej w Berezówce, podjął decyzję, że podejmie naukę w szkole w Janowie Podlaskim. Tam złożył dokumenty, ale po zdaniu egzaminu zmienił zdanie i w sierpniu zdawał do Zakładowej Szkoły Kolejowej w Małaszewiczach. Wybrał kierunek mechanik urządzeń kolejowych. – Na warsztatach uczono nas wykonywać narzędzia, w drugiej klasie też odbywały się praktyki, podobnie w trzeciej. Po ukończeniu szkoły w 1975 od lipca podjąłem pracę w Małaszewiczach – przekazuje Sławomir Denicki.
Pracował przy naprawie i przeglądzie suwnic. Kolejno poszedł do wojska na dwa lata. Na kolej wrócił w 1981 r. – do wagonowni. Był ślusarzem napraw wagonów, kolejno rewidentem napraw wagonów, odbiorcą technicznym czyli kontrolerem jakości, następnie naczelnikiem przez niemal dziesięć lat. Później był też kontrolerem współpracującym z kolejarzami z Białorusi. W czasie pracy również studiował, ukończył Politechnikę Radomską na kierunku logistycznym. Nie ukrywa, że nie zawsze było łatwo, podkreśla, że szczególnie na początku było trudno. Do dziś wspomina jak dojeżdżał motocyklem zimą, z Mokran Starych do pracy w Małaszewiczach. Mile wspomina brygadzistów i mistrzów, którzy traktowali go bardzo przyjaźnie.
Pracownicy go cenili
– Jako jeden z naczelników wagonowni również starałem się wspierać i być wyrozumiały dla młodych pracowników – zaznacza. Dobrze zapamiętał dzień, kiedy naczelnik wagonowni zaprosił go do swojego gabinetu i zaproponował stanowisko mistrza. – Dla młodego człowieka z małym doświadczeniem, było to zdziwienie, ale naczelnik mnie zauważył i docenił. Finał był taki, że powiedziałem, że nie jestem przygotowany do zarządzania ludźmi, więc pójdę na kurs rewidenta i po nim wrócę by przez rok pełnić funkcję rewidenta, a potem zostanę mistrzem – mówi Sławomir Denicki.
PRZECZYTAJ TEŻ:
- Teatr jest jak paliwo, które mnie napędza
- "Tworzenie to forma magii". Sylwia Kalinowska o swojej pasji
- "Smak mojego dzieciństwa" Anny Bańkowskiej-Mikiciuk. Ta książka cię wciągnie
Podkreśla, że w Małaszewiczach pracowało 6 tys. osób. Zaznacza, że odchodząc z kolei, czuł spełnienie. Był jednym z nielicznych naczelników wagonowni, który przeszedł wszystkie szczeble kariery. Dodaje, że ceni też czas współpracy z Białorusinami, z którymi się zaprzyjaźnił. Odbywały się wspólne, międzynarodowe zawody sportowe i spotkania. Sławomir Denicki był też związkowcem, zaczął nim być w 2001 r. – Przyszli do mnie pracownicy, a wtedy byłem mistrzem wagonowni maszyn, poprosili mnie czy nie chciałbym kandydować na prezesa Związku Zawodowego Kolejarzy, wybory wygrałem. Przed końcem kadencji przyszli do mnie ci sami pracownicy i spytali czy zgodzę się zostać naczelnikiem wagonowym. Czasy były bardzo ciężkie, była lista zwolnień dwunastu pracowników z wagonowni. Jednak, żaden z pracowników nie został zwolniony. Postarałem się o pozyskanie pracy dla wagonowni, było to cięcie wagonów i naprawy, stąd zwolnienia okazały się zbędne – wspomina.
W kolei poza maszynami fascynowali go ludzie. – Znaczenie mieli dla mnie świetnie znający się na fachu kolejarze, którzy zdobywali wiedzę w praktyce. Robiły na mnie wrażenie też parowozy, z których unosiła się para, a także ich dźwięk, który był dla nich charakterystyczny – zaznacza Sławomir Denicki. Dodaje, że to, co osiągnął zawdzięcza wysiłkowi rodziców. Cieszy się też, że teraz może tworzyć firmę wspólnie z żoną i dziećmi oraz mężem córki. – Nasza firma jest rozpoznawalna nie tylko w Polsce, ale też Europie – podkreśla.
Napisz komentarz
Komentarze