W niedzielę 11 sierpnia 2024. w kościele parafialnym p. w. Przemienienia Pańskiego w Horbowie odprawiona została uroczysta Msza św. odpustowa pod przewodnictwem ks. biskupa Henryka Tomasika. Obecni na niej byli parlamentarzyści, przedstawiciele powiatu bialskiego, władze gminy Zalesie, księża z okolicznych parafii, zaproszeni goście i parafianie. To była wyjątkowa uroczystość podczas której upamiętniono 150. rocznicę męczeńskiej śmierci rodziny Koniuszewskich i 100-lecie wskrzeszenia parafii w Horbowie.
100-lecie parafii w Horbowie
Sumie odpustowej przewodniczył biskup senior diecezji radomskiej Henryk Tomasik. Podczas mszy biskup senior poświęcił dwie okolicznościowe tablice, które zawisły w kościele; jedna upamiętnia 100-lecie wskrzeszenia parafii, a druga 150-lecie śmierci rodziny Koniuszewskich.
Z okazji jubileuszu parafialna świątynia otrzymała wiele darów. Wśród nich były m.in.: puszka na komunikanty i kielich mszalny. To repliki naczyń liturgicznych z Bazyliki św. Piotra w Watykanie. Puszkę ofiarowali Krystyna Michalczuk i Józef Haładuda, zaś kielich jest darem senatora Grzegorza Biereckiego i jego małżonki. Wśród darów są także: ampułki mszalne i stuła od wójta gminy Zalesie Tomasza Szewczyka, akolitki od radnego powiatu bialskiego, Radosława Sebastianiuka,nagłośnienie bezprzewodowe z mikrofonami, który ofiarował Sławomir Kropiwiec z małżonką oraz srebrny kociołek na wodę święconą z kropidłem – dar od dorosłych ministrantów. Msza św. zakończyła się wspólnym odmówieniem litanii o Przemienieniu Pańskim i procesją eucharystyczną. Kontynuacją świętowania była biesiada na placu Koniuszewskich w Kłodzie Małej.
Pomnik, krzyż i nowa stodoła
Przygotowania do uroczystości rozpoczęły się znacznie wcześniej, w latach ubiegłych. Na placu w Kłodzie Małej w 2023 roku wybudowana została symboliczna stodoła, która stanowi ważny element upamiętniający te tragiczne wydarzenia i heroiczną postawę Koniuszewskich. Znajduje się tam również pomnik z 1925 roku oraz kapliczka z wizerunkiem Matki Bożej i wysoki drewniany krzyż postawiony w 2023 roku. Rośnie tam także dąb pamięci posadzony przez społeczność Kłody Małej w roku 2006 roku. Na działce, gdzie spłonęła stodoła Koniuszewskich, nikt przez lata nie postawił żadnych zabudowań, dlatego też wybrano to miejsce na budowę pamiątkowych obiektów.
W ubiegłym roku w ramach przygotowań do tegorocznego jubileuszu odbyła się w Kłodzie Małej uroczystość odpustowa, podczas której upamiętniono rocznicę męczeńskiej śmierci rodziny Koniuszewskich. Podczas uroczystości odpustowej nastąpiło poświęcenie placu, krzyża i sztandaru. Wtedy też seniorzy zrzeszeni w klubie seniora wystawili spektakl przypominający wydarzenia sprzed lat. Spektakl spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem. Publiczność momentami nie kryła emocji i płakała ze wzruszenia. Przy pomocy finansowej powiatu bialskiego wydana została wówczas broszura ze scenariuszem spektaklu, a także książka pt. "Koniuszewscy z Kłody-martyrologium podlaskich unitów".
Makiety trumien
Mieszkańcy Kłody Małej przygotowali w miejscu pochówku rodziny Koniuszewskich rabatę z drewnianym krzyżem i makietami trumien. Miejsce wysypali drobnym grysem, postawili również donicę z bluszczem. Obiekt znajduje się na byłym cmentarzu, w miejscu dawnego kościoła katolickiego w Horbowie, który po 1912 r. został zniszczony przez wojska rosyjskie.
– Trumny ustawione są w kształcie litery "V" oznaczającej zwycięstwo. Na trumnach są krzyże: dwa duże symbolizujące osoby dorosłe i dwa małe. Ojciec trzyma dużą córkę – duży krzyż tuli mniejszy, matka tuli najmłodsze dziecko – tam jest mały krzyżyk. Wszystkie napisy są w kolorze złotym – kolorze zwycięstwa. Na makietach trumien są zrobione napisy: numer posesji i miejscowość, z drugiej strony jest napis – wyjaśnia Jarosław Kosiński, pomysłodawca upamiętnienia miejsca śmierci i pochówku rodziny Koniuszewskich.
Kapsuła czasu
Symbolicznym elementem uroczystości było umieszczenie u podstaw krzyża znajdującego się na placu w Kłodzie Małej kapsuły czasu, w której znalazły się wpisy parafian, opracowania historyczne, dotychczasowe publikacje prasowe i materiały radiowe związane z rodziną Koniuszewskich, zarówno w formie papierowej jak i cyfrowej. Wśród nich znajduję się cenna pozycja. To skan książki wydanej w 1879 roku w Chicago autorstwa Józefa Barwińskiego, który w swojej książce opisuje swoją znajomość z Józefem Koniuszewskim. W kapsule czasu znalazło się również ponad 1500 zdjęć ukazujących postępy ostatnich prac przy przygotowywaniu miejsca pamięci tragicznych wydarzeń. Kapsuła czasu będzie wydobyta za kolejne 50 lat. Zamierzeniem parafian jest odnotowanie tego faktu w aktach parafialnych .
Miejsce pamięci w Kłodzie Małej związane z rodziną Koniuszewskich jest jednym z punktów Edukacyjnej Ścieżki Rowerowej i jest często odwiedzane przez turystów podczas organizowanych rajdów rowerowych. Na placu powstały wiaty, z których korzystają turyści coraz liczniej odwiedzający Kłodę Małą, którzy podziwiają powstałe obiekty i z dużym zainteresowaniem wsłuchują się w historyczne wydarzenia sprzed 150 lat związane z męczeństwem unitów podlaskich.
Rodzina Koniszewskich zginęła, broniąc swojej wiary
Po koniec lata 1874 r. rosyjskie wojsko siłą zmusiło wszystkich parafian unickiej cerkwi p.w. Przemienienia Pańskiego w Horbowie do zgromadzenia się przed cerkiewkę, by ich przepisać na prawosławie. Jedni nie mogąc znieść bestialstwa nawracających, poddawali się. Inni z sobie tylko znaną siłą wewnętrzną przeciwstawiali się i nie chcieli zmienić obrządku. Na ich plecy spadały razy rosyjskich nahajek. Na opornych gospodarzy nakładano kontrybucję.
Wśród broniących się unitów ogromną dzielność wykazał Józef Koniuszewski. Pochodził z rodziny unickiej zamieszkałej w Dąbrowicy Małej, ożenił się z Anastazją Lesiuk z Połosek. Tam urodziła się ich córeczka Ewa. Wkrótce osiedlili się w Ukaźnej (dzisiejsza Kłoda Mała) na terenie parafii Horbów. Kiedy zaczęło się nawracanie na prawosławie, nie zgodził się na zmianę wiary. Dla podkreślenia swojej tożsamości powtarzał: „Ja Polak i katolik”. Taka postawa wzmogła jeszcze bardziej złość i nienawiść kozackich żołnierzy. Pobity, poraniony powoli wracał do zdrowia, jak wielu jemu podobnych. Dodatkowo jego los skomplikował się kiedy odkryto, że ma się im urodzić dziecko. Uznano, że noworodka będzie musiał ochrzcić w cerkwi i to jak najszybciej po urodzeniu. Śledzono brzemienną Anastazję. Dziecko przyszło na świat 7 października 1874 roku. Kiedy Koniuszewski odmówił ochrzczenia dziecka w cerkwi, osadzono go w bialskim więzieniu. Powrócił z niego zmaltretowany, ale nieugięty. Zaczęto go nękać karami pieniężnymi.
Była późna jesień, kiedy Koniuszewskim zabrakło pieniędzy. Wówczas zabrano im pościel i ciepłe ubrania. Została tylko świnia i krowa, a i te wkrótce zarekwirowano. Koniuszewski był zrozpaczony. Zbliżała się zima, a jego rodzinę pozbawiono wszystkiego. Pozostały im tylko dom i niewielkie budynki gospodarcze, pracy też nie mógł znaleźć, bo w okolicznych dworach obawiano się zatrudnić człowieka pozostającego pod nadzorem. Życzliwi ludzie radzili mu, by udał się do hrabiny Łubieńskiej do Kolana. Słynęła ona z pomocy unitom, ale umęczony Koniuszewski nie miał ani siły, ani ubrania na taką podróż zwłaszcza, że jesienne dni były coraz zimniejsze, a droga do Kolana daleka.
Przyszedł grudzień. Ktoś mu doniósł, że dziecko mają zabrać, zanieść do cerkwi i tam ochrzcić. To było ponad siły tego umęczonego fizycznie i upokorzonego człowieka. Pewnego dnia podjął decyzję. Koniuszewska upiekła z resztek mąki chleb. Potem oboje odwiedzali sąsiadów, przepraszali i powiadamiali, że wybierają się w drogę. Dokąd się wybierają – nie powiedzieli. Jak wspominali mieszkańcy, tamten grudniowy wieczór był zimny, padał śnieg, wiał lodowaty wiatr. Zbliżała się godzina 22 . Ktoś zauważył pożar, ludzie wybiegali z domów. W sąsiedniej wsi rozległ się dzwon na trwogę. Płonęła stodoła Koniuszewskich. Zdezorientowani sąsiedzi wbiegli do ich domu. W maleńkiej izbie zobaczyli stół zastawiony do wieczerzy, tylko gospodarzy przy nim nie było. Pierwsza myśl, jaka nasunęła się ludziom to ta, że Koniuszewscy już wyszli, są gdzieś w drodze i nawet nie wiedzą, że ich zagroda się pali. Ogień przybierał na sile i nagle wśród trzasku płomieni do zebranych ludzi dotarły słowa pieśni-modlitwy. Struchleli wszyscy, gdyż pojęli, w jaką drogę wyruszyli znękani, umęczeni Koniuszewscy. Zgromadzonym zabrakło sił, ogień rozprzestrzeniał się coraz bardziej, było za późno na ratunek.
10 grudnia 1874 roku, późnym wieczorem rodzina Koniuszewskich zginęła w płomieniach, oddając swoje życie w obronie wiary. Nazajutrz w zgliszczach stodoły znaleziono ciała Józefa, Anastazji, trzyletniej Ewy i trzymiesięcznej Łucji – takie imię dali rodzice swojej nowonarodzonej córeczce, chrzcząc ją „z wody”. Władze zezwoliły na pogrzeb. W dwóch trumnach, w jednej mogile złożono ich ciała. Wiadomość o męczeńskiej śmierci szybko rozeszła się po świecie. Rodzina, wbrew carskim ukazom, nie zgodziła się zmienić swojej wiary i ochrzcić nowo narodzonej córki w cerkwi, czym naraziła się na liczne represje. W akcie rozpaczy, z modlitewną pieśnią na ustach, poniosła śmierć poprzez samospalenie w pożarze własnej stodoły.
Napisz komentarz
Komentarze