Gdy w listopadzie 2016 roku państwu Pawlakom spłonęło poddasze domu, a oni sami z czwórką malutkich dzieci cudem ocaleli z płomieni, myśleli, że nic gorszego już im się nie przytrafi. Zniszczony w wyniku pożaru dom udało się wyremontować. Pomogli sąsiedzi, mieszkańcy gminy, a dzięki nagłośnieniu sprawy przez media, również darczyńcy z całej Polski. Ale najgorsze było dopiero przed nimi.
Nie mieli wyboru
Po pożarze wyszło na jaw, że dom został postawiony bez pozwolenia i projektu. Gdy informacja o samowoli budowlanej na działce Pawlaków dotarła do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, urzędnicy skierowali w listopadzie do Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej wniosek o wgląd w sytuację dzieci. Jeśli sąd uzna, że bezpieczeństwo 6-letniej Glorii, 5-letniego Samuela, 3-letniej Emilki i rocznego Gabriela jest przez tę sytuację w jakiś sposób zagrożone, może zdecydować nawet o ograniczeniu praw rodzicielskich.
– Mąż sam budował ten dom, nie stać nas było na wyrobienie pozwoleń i projektu. Musieliśmy oszczędzać pieniądze na materiały budowlane. Chcieliśmy zbudować dom jak najszybciej, żeby nasze dzieci miały godne warunki, bo gmina i kurator nalegali na to, żeby polepszyć warunki mieszkaniowe. – płacze Julia Pawlak.
Kobieta ma żal do gminy. Twierdzi, że zostali wprowadzeni przez urzędników w błąd. – Dlaczego urzędnicy nie powiedzieli nam wcześniej, po pożarze, że tego domu nie ma sensu remontować, żeby się wstrzymać, i czemu nie przysłał od razu inspektora nadzoru budowlanego. Wójt mówił, że nam pomoże to zalegalizować. Po co wprowadzał nas w błąd? – denerwuje się pani Julia.
Roszczeniowa postawa
Kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Tucznej tłumaczy, że wniosek skierowany do sądu o wgląd w sytuację dzieci był podyktowany obawą o ich bezpieczeństwo.
– Nigdy nie odmówiliśmy pomocy rodzinie. Zawsze robiliśmy to na tyle, na ile pozwalały możliwości ośrodka pomocy społecznej, jednak nasze próby najczęściej spotykały się z negacją ze strony pani Julii. Rodzina chciałaby otrzymywać to wsparcie na własnych warunkach.– mówi Małgorzata Zińczuk, kierownik GOPS. Dodaje, że wniosek do sądu to zawsze ostateczność, stosowana w momencie, gdy nie widać już szansy na współpracę z daną rodziną.
Urzędnicy mówią, że Pawlakowie zrezygnowali ze wsparcia asystenta rodziny. A wniosek nie miał na celu ograniczania czy odebrania im praw rodzicielskich, a jedynie zmobilizowanie rodziny do współpracy z pomocą społeczną i do podjęcia trudu wyjścia z trudnej sytuacji życiowej.
Czy Sąd zabierze dzieci?
Tymczasem Sąd Rejonowy w Białej Podlaskiej postanowieniem z 7 grudnia 2017 roku wszczął postępowanie z udziałem dwojga rodziców o wydanie zarządzeń opiekuńczych w zakresie władzy rodzicielskiej nad dziećmi.
– Celem postępowania będzie ustalenie, czy dobro dzieci nie jest zagrożone. Odpis postanowienia został doręczony uczestnikom postępowania (rodzicom) z pouczeniem o możliwości zgłaszania wniosków dowodowych. 27 grudnia 2017 roku zostało także wydane postanowienie o oddaleniu wniosku o sporządzenie pisemnego uzasadnienia orzeczenia z 7 grudnia 2017 r., dotyczącego wszczęcia postępowania – informuje Agnieszka Semeryt z biura prasowego Sądu Okręgowego w Lublinie.
Pod koniec stycznia odbyła się pierwsza rozprawa, wtedy informacyjnie wysłuchano strony. Na 23 lutego wyznaczono termin kolejnej rozprawy.
Sąd może np. zobowiązać rodziców do określonego postępowania, w szczególności do pracy z asystentem rodziny, realizowania innych form pracy z rodziną lub skierować rodziców do placówki albo specjalisty zajmujących się terapią rodzinną, poradnictwem lub świadczących rodzinie inną stosowną pomoc z jednoczesnym wskazaniem sposobu kontroli wykonania wydanych zarządzeń. Jednym ze środków jest także umieszczenie małoletniego w rodzinie zastępczej, rodzinnym domu dziecka albo w instytucjonalnej pieczy zastępczej.
Gmina pomogła na tyle, ile mogła
Natomiast wójt gminy Tuczna tłumaczy, że po pożarze gmina nie pozostawiła rodziny Pawlaków samej sobie. Pomoc uruchomiono również w momencie, gdy na jaw wyszło, że dom został postawiony bez stosownych pozwoleń. – Przed pożarem nikt nie wiedział, że dom został postawiony bez planu. Była u mnie ekipa telewizyjna. Zapytano mnie, czy wiem, że rodzina nie może uzyskać odszkodowania, gdyż dom był zbudowany bez pozwolenia. Byłem zdziwiony. Pojawiłem się na budowie tego domu, ale postęp w pracach był już dosyć znaczny. Ci państwo, remontując ten dom, znowu powtarzali ten sam błąd, nie próbując tego legalizować. Podjąłem się, żeby jakoś pomóc. Budynek już stał, więc trzeba było złożyć odpowiednią dokumentację w starostwie – opowiada Zygmunt Litwiniuk, wójt gminy Tuczna.
Na wniosek wójta rodzina otrzymała wtedy nieodpłatnie mapy wykonane przez jedną z bialskich firm projektowych, a inne bialskie przedsiębiorstwo również bezpłatnie sporządziło projekt przebudowy budynku.
– Ale rodzina nie okazała dokumentów na czas w starostwie. Pan Pawlak wystąpił do mnie z pismem o wydanie tej dokumentacji, kiedy dowiedziałem się, że oni ją już otrzymali. Mapy do celów projektowych wykonało na moją prośbę, nieodpłatnie , prywatne przedsiębiorstwo geodezyjne, natomiast ekspertyzę budynku i projekt przebudowy – uprawnieni do tego typu prac właściciele przedsiębiorstwa architektonicznego. – tłumaczy wójt.
Dziwi się, że osoby dorosłe, wykształcone, nie dopilnowały tej sprawy, żeby w odpowiedni sposób załatwić ją w urzędzie.
– Wójt dobrze wie, że ta dokumentacja jest bezużyteczna, a prawo nie działa wstecz. Skoro nie było pozwolenia na budowę, nie mogliśmy złożyć dokumentacji projektowej. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd i nieświadomie brnęliśmy w tę sytuację – twierdzi pani Pawlak.
Nigdy nie narazimy dzieci na niebezpieczeństwo
Wójt Litwiniuk mówi, że gmina nie ingerowałaby w tę sprawę, gdyby nie chodziło o bezpieczeństwo rodziny i małych dzieci. – Czy zamieszkiwanie w tym domu jest dla rodziny bezpieczne? W razie jakiejś tragedii to również urząd może być pociągnięty do odpowiedzialności, przecież o sprawie wiedzieliśmy. A już raz ten dom przecież się palił. – stwierdza wójt.
Rodzina Pawlaków uważa, że urzędnicy bardziej niż troską o ich bezpieczeństwo, wykazali się nadgorliwością.
– Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby sąd jednak zdecydował się odebrać nam dzieci. Za co? Przecież sprawy administracyjne da się jakoś powoli uregulować. My nasze dzieci bardzo kochamy, dbamy o nie, nigdy nie narazilibyśmy ich na niebezpieczeństwo. – kwituje pani Julia.
Kobieta zwróciła się o pomoc m.in. do prezydenta RP Andrzeja Dudy. Udostępnia też własny numer telefonu, pod który mogą zgłaszać się osoby chcące wesprzeć rodzinę: 512 790 557.
Więcej na ten temat w najnowszym numerze i e-wydaniu Słowa Podlasia, 6/2018
Monika Pawluk
Napisz komentarz
Komentarze