- W regionie zdarzają się rabunki stanowisk archeologicznych. Są grupy poszukiwawczy skarbów. Część z nich działa legalnie, czyli stara się robić to, co na co mają pozwolenie od konserwatora zabytków. Osoby prowadzące poszukiwania zgodnie z prawem, nie chodzą po stanowiskach archeologicznych. Do poszukiwań na stanowiskach archeologicznych trzeba mieć pozwolenia - mówi archeolog Mieczysław Bienia. Wskazuje, że znalezisko wyciągnięte bez obecności archeologa czy odpowiedniej wiedzy jest wyjęte z kontekstu historycznego.
Przedmiot traci kontekst naukowy
- Jeżeli np. grot zostanie wyciągnięty, a później przyjdzie archeolog, żeby zbadać dane cmentarzysko okaże się, że brakuje mu datownika. Podobnie jak macewy są własnością zmarłego, tak też trzeba traktować zabytki metalowe, są one własnością danego grobu, czy kompleksu osadniczego. Co z tego, że ktoś przyniesie mi zabytki, oczywiście je przyjmę i się ucieszę, ale tracę cały kontekst naukowy. Wówczas dany przedmiot ma znikomą wartość naukową - zaznacza Mieczysław Bienia.
Dodaje, że posługuje się metodyką badań archeologicznych. - Ściągamy najpierw główną warstwę, ona jest przemieszana przez orkę zazwyczaj, jednak są miejsca, gdzie nie było orki, jak lasy, łąki. Zniszczenia są w tym miejscach mniejsze, chociaż oczywiście zdarza się, że korzenie drzew przesuwają przedmioty znajdujące się w ziemi. Jednak, dany przedmiot znajduje się w pobliżu np. cmentarzyska - przekazuje archeolog.
Zabytki sprzedają zamiast oddać muzeum
Nie ukrywa, że jeżeli archeolog trafia na cmentarzysko i tam wydobywa przedmioty, to kontekst naukowy jest bardzo ważny. - Wtedy możemy datować dane znalezisko. Jeżeli te przedmioty z tej jamy się wyrwie, to miejsce i przedmioty tracą swoja wartość. Dlatego tak ważne jest to, by nie wchodzić na stanowiska archeologiczne. Można poszukiwać rzeczy zagubionych z pasji, ale nie na stanowiskach archeologicznych. Wiele osób to szanuje, ale są całe grupy, które niestety tych zasad nie uznają. Chodząc z wykrywaczami, znajdują głównie metalowe przedmioty. Jak odsłonią taki grób, to wyciągają też naczynia, szklane paciorki, wszystko co tam się znajduje. Następnie jest to sprzedawane - mówi Mieczysław Bienia.
Zauważa, że takie przedmioty trafiają często do prywatnych kolekcji, do których nie ma dostępu. - Wiadomo, że zgodnie z ustawą wydobyte przedmioty stanowią własność Skarbu Państwa. Państwo będzie się o te przedmioty upominało. W Białej Podlaskiej działa koło Fibula, które wykonuje prace archeologiczne pod moim kierunkiem, w sposób metodyczny, nie niszcząc obiektów. W zeszłym roku prowadziliśmy takie badania w Kodniu. Kilka przedmiotów udało się znaleźć. Naturalnie, nie wszędzie udaje się dotrzeć, bo np. miejsce jest zarośnięte - przekazuje Mieczysław Bienia.
Poszukiwać można też legalnie
Koło Fibula dokładnie rejestruje znaleziska. Powstała mapa znalezisk. - To istotny element poszukiwania. Natomiast rabusie nie przejmują się brakiem metodyki, stanowią duże zagrożenie dla poznania najstarszej historii naszego terenu. Od osób trzecich dowiaduję się, że znaleziono skarb pełen monet lub naczynia gliniane czy też ozdoby brązowe lub srebrne. Co mi po tych informacjach, skoro te przedmioty nie trafiają do mnie - mówi archeolog.
Przyznaje, że kilka znalezisk zostało przekazanych do zbiorów państwowych, np. skarb monet z połowy XVII wieku, spod Jabłonia. - Z tamtego roku mamy ciekawy depozyt znaleziony poza naszym terenem, żetonów z Białej Podlaskiej z okresu międzywojennego. W tym roku będzie konserwowany, więc na pewno skarb pokażemy na wystawie, żeby mieszkańcy i turyści, którzy odwiedzają Białą Podlaską mogli się z nim zapoznać - zapowiada Mieczysław Bienia.
Przyznaje też, że każdy obywatel ma prawo szukać skarbów, ale pod konkretnymi warunkami. - Po pierwsze jest potrzebna zgoda właściciela pola, my archeolodzy też nie wchodzimy na dane pole bez zgody właściciela. Z tą zgodą trzeba udać się do konserwatora zabytków i uzyskać pozwolenie na poszukiwania. Najważniejszy warunek to taki, że miejsce nie może być stanowiskiem archeologicznym. Gdy tak jest, konserwator nie wyrazi zgody na poszukiwania. Chyba, że w grupie jest archeolog i prowadzony jest program badawczy. Jest kilka takich grup zewnętrznych, które pojawiają się na naszym terenie. Zabytki od nich zazwyczaj trafiają do bialskich zbiorów muzealnych - wyjaśnia Mieczysław Bienia.
Znalezione przedmioty znalazca ma obowiązek przekazać do muzeum. - Pod warunkiem, że muzeum będzie chciało mieć coś takiego w swoich zbiorach. Często są to znaleziska z XX wieku, więc muzeum nie jest tym zainteresowane. Jest znajdowanych wiele monet, które nie interesują muzeum, więc trafiają z powrotem do znalazcy. Konserwator zabytków decyduje o tym, gdzie ma trafić dane znalezisko. Szukanie na handel jest niedopuszczalne i nieetyczne - wskazuje archeolog.
Koło Fibula czeka na remont budynku muzealnego przy ul. Łomaskiej, gdyż tam miałyby się odbywać spotkania koła. - Obecnie działamy na pół gwizdka, bo nie mamy swojej siedziby. Zostało ze mną kilkanaście osób, które współpracują przy poszukiwaniach w regionie. Jednak, Fibula z czasem będzie reaktywowana, ale wstrzymaliśmy na ten moment zapisy - wyjaśnia Mieczysław Bienia.
Wójt gminy Wisznice Piotr Dragan, przyznaje, że słyszał o rabusiach skarbów działających na terenie południowego Podlasia.
- Wiem, że chodzą z wykrywaczami metalu, np. w Horodyszczu. Dowiadywałem się, że te osoby odnajdują różne przedmioty, więc bardzo krytycznie do tego podchodzę. Była pogłoska o znalezionym skarbie, więc zacząłem o to pytać, ale to zamknięte środowisko, które nie wypuszcza poza swój krąg zbyt wielu informacji. Takie działania są niekorzystne, bo to zazwyczaj o wiele cenniejsze rzeczy niż się za nie płaci na czarnym rynku. Takie artefakty mogłyby udowodnić, że na terenie gminy istniało osadnictwo przed XI wiekiem - wskazuje wójt Piotr Dragan.
Dodaje, że istnieją dowody na to, że w Horodyszczu było osadnictwo w X wieku, a znalezione nielegalnie przedmioty pochodziły sprzed tego okresu. - Gdyby stary przedmiot, znaleziony przez kogoś trafił do urzędu gminy, i byłby np. z I wieku po Chrystusie lub z wcześniejszego okresu, moglibyśmy na tej bazie zacząć budować muzeum. Zewnętrznych funduszy na tego typu cele jest dużo. Problemem jest to, że osoby, które znajdują zabytki sprzedają je gdzieś za małe pieniądze, a można zamiast tego coś wielkiego dla gminy uzyskać. Niestety tylko doszły mnie słuchy, że podobna rzecz została znaleziona, ale później ślad po niej zaginął - mówi wójt gminy Wisznice Piotr Dragan.
Napisz komentarz
Komentarze