Lokal komunalny, który kobieta zajmowała od 1994 roku, straciła pod koniec 2016 roku. Mieszkała tam z niepełnosprawnym synem. Wyprowadziła się z mieszkania, gdyż zostało zalane. Miała grzyb na ścianie, a w lokalu zagnieździły się insekty. Jak mówi, chciała umożliwić Zakładowi Gospodarki Lokalowej, administratorowi lokalu przeprowadzenie remontu. Wcześniej na własny koszt wymieniła w mieszkaniu okna, przystosowała łazienkę do potrzeb niepełnosprawnego syna (dzięki pieniądzom pozyskanym z PFRON). Oczekiwała, że administrator poczuje się do obowiązku, by wesprzeć ją w doprowadzeniu lokalu do porządku po zalaniu. Jednak w połowie 2017 roku, pod jej nieobecność pracownicy ZGL zajęli mieszkanie, w którym pozostawiła swoje rzeczy. Kobieta twierdzi, że zrobiono to bezprawnie, doszło do naruszenia miru domowego, pozbawiono ją mieszkania bez sądowego wyroku. ZGL utrzymuje, że przejął mieszkanie, gdyż to zostało przez lokatorkę porzucone.
Po tym, jak kobiecie uniemożliwiono powrót do lokalu komunalnego, musiała pozostać w mieszkaniu wynajętym na wolnym rynku, gdzie zamierzała mieszkać w czasie remontu. – Tak naprawdę z ledwością wiążemy koniec z końcem, żyjemy na skraju ubóstwa. Tak stwierdziło nawet Samorządowe Kolegium Odwoławcze w decyzji wydanej po zaskarżeniu przeze mnie decyzji urzędników co do wysokości dodatku rehabilitacyjnego, którą otrzymałam z końcem czerwca 2018 roku. Pisałam pisma do burmistrza, wzywałam do reakcji. Nie było odpowiedzi. Napisałam skargę do rady miasta na bezczynność burmistrza. Uznali ją za bezzasadną. Nie ma żadnej komunikacji między mną a władzami miasta – mówiła wielokrotnie pani Maria.
Cały artykuł znajdziecie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 22 października
Napisz komentarz
Komentarze