Karolina mieszka w Norwegii od ponad pięciu lat, a pochodzi z Białej Podlaskiej. – W Norwegii ludzie nie noszą maseczek, poza tym dużo osób siedzi w domu z dziećmi. Maja płacone zasiłki. Ci co muszą iść do pracy np. obydwoje rodziców są lekarzami, mogą zostawiać dzieci w przedszkolach, gdyż są one otwarte. Jednak, szkoły i przedszkola dla dzieci pozostałych mieszkańców są zamknięte do odwołania. Taka decyzja zapadła 13 marca. Cześć sklepów jest pozamykana, a te co są otwarte mają płyny do dezynfekcji oraz zamontowane plastikowe płyty oddzielając sprzedawcę od klienta. - Największy boom na zakupy był 12-13 marca, w sklepach zabrakło chleba, mąki, drożdży, mięsa, ryb, itp. – mówi Karolina. Dodaje, że dużo osób nie wychodzi z domu, ale przyznaje, że można wyjść na spacer czy do sklepu spożywczego, bądź drogerii. Jednak jest zalecenie, by chodzić pojedynczo. - Jako rodzina czteroosobowa, razem do sklepu nie chodzimy, zawsze jeden z rodziców zostaje w domu z dziećmi. Teraz sklepy są dobrze zaopatrzone, jednak był potrzebny apel władz, aby nie kupować na zapas. Wprowadzono też limity na towar, np. 1-2 sztuki danego produktu na osobę – wyjaśnia emigrantka. Dodaje też, że jak władze państwowe zamknęły granice, to Norwegowie masowo zaczęli wyjeżdżać do swoich domków letniskowych. - Wtedy premier wprowadziła kary i zakazy, aby nie spędzać kwarantanny w innych miejscach niż dom "rodzinny". Wiadomo, że małe gminy nie są przygotowane na przyjazd turystów do domków letniskowych podczas pandemii, nie mają szpitali w okolicach, więc to mogłoby skończyć się katastrofą, dlatego uważam działanie premier za słuszne – zaznacza Karolina.
Weronika Harrysson w Vaxjo mieszka sześć lat. - W Szwecji pomimo ponad 6000 zarejestrowanych zachorowań nie został wprowadzony stan wyjątkowy. Wszystko tak na prawdę funkcjonuje bez większych zmian - fryzjerzy, restauracje, centra handlowe, place zabaw, przedszkola i szkoły podstawowe. Zamknięte zostały jedynie szkoły wyższe i licea. Rządzący nie chcą wprowadzać większych ograniczeń, ponieważ uważają, że jest to wbrew modelowi państwa demokratycznego i to sami obywatele powinni być odpowiedzialni w zaistniałej sytuacji. Niestety odpowiedzialność Szwedów w tym wypadku została przeceniona – zauważa Weronika.
Przyznaje też, że w sklepach ludzie zazwyczaj nie zachowują żadnego dystansu stojąc w kolejkach, pomimo narysowanych linii, jakby ich to nie dotyczyło. - Zawsze też znajdzie się jakiś kaszlący, który nie przejmując się niczym nawet nie zasłoni się w rękaw. W masce nie widziałam tutaj jeszcze nikogo. I jak dotychczas to chyba ja jako jedyna z córką, chodzimy w plastikowych rękawiczkach. Oczywiście tylko wtedy, kiedy musimy wyjść po zakupy spożywcze. Bo zostajemy w domu, pomimo działającego przedszkola. Ale to jest moja decyzja – mówi Weronika. Podkreśla, że ograniczenia, co do sklepów czy usług nie zostały wprowadzone ze względów ekonomicznych. - Założenie jest takie, że wirus przejdzie, ludzie nabiorą odporności, bądź umrą, ale gospodarka nie może upaść – stwierdza mieszkanka Szwecji.
Do sklepu jedna osoba
Zofia w Londynie mieszka od ponad sześciu lat, a pochodzi z Białej Podlaskiej. - Nie wychodzę z domu kiedy nie muszę, ostatnio byłam w supermarkecie tydzień temu. Obowiązują odstępy między klientami na długość 2 metrów. Ograniczoną liczbę osób chcących zrobić zakupy wpuszcza ochroniarz. W sklepach założone są plastikowe ochrony na kasie, żeby kasjer nie miał kontaktu z potencjalnym zarażonym. Do mniejszych, lokalnych sklepów może wejść tylko jedna osoba. Nie ma pieczywa luzem, jest tylko pakowane – wyjaśnia Zofia.
Podkreśla też, że kto nie musi, nie wychodzi. - Ludzie pracują z domu bądź wcale, chyba, że są zatrudnieni w sklepie spożywczym, szpitalu, transporcie itp. W sklepach brakuje papieru, mydła, chemii, żeli antybakteryjnych, mąki, drożdży – wymienia Zofia. Dodaje, że ludzie chodzą w maskach, używają żeli antybakteryjnych. - Ostatnio kobieta dostała mandat 600 funtów za to, że nie powiedziała policji, gdzie podróżuje. Podróżując metrem ludzie nie są w stanie utrzymać dystansu 2 metrów - przyznaje.
Stay at home
Z kolei Paulina Kowalska prowadząca bloga: za-oceanem.blogspot.com i mieszkająca w Chicago przypomina, że najwięcej zachorowań na Covid-19 odnotowano dotąd w USA. - Najgorsza sytuacja jest w stanie Nowy Jork, gdzie chorych jest już więcej, niż w jakimkolwiek kraju! Pomimo tak poważnej sytuacji, większość regulacji pozostawiona jest w gestii poszczególnych stanów. W Illinois, gdzie mieszkam, większość chorych skupiona jest wokół Chicago, a sytuacja pod wieloma względami jest podobna do Polski – wyjaśnia Paulina.
Dodaje, że mniej więcej od połowy marca zamknięte są szkoły, restauracje oraz większość zakładów usługowych. - Otwarte są sklepy spożywcze, choć i te zmieniły sposób funkcjonowania: skrócone są godziny otwarcia oraz limit osób w sklepie. Niemal od samego początku epidemii brakuje żeli antybakteryjnych i papieru toaletowego, a półki z makaronem czy mąką przeżywają oblężenie. Pół żartem pół serio mówi się, że kolejnym artykułem, którego brakuje, są farby do włosów – zaznacza mieszkanka Chicago.
Podkreśla również, że w Illinois obowiązuje rozporządzenie Stay at Home. To prośba władz, by w miarę możliwości pozostawać w domach i unikać wyjść. - Jest to jednak bardziej sugestia niż nakaz - stwierdza. Wyjaśnia, że w Chicago egzekwowany jest zakaz zgromadzeń. - Za jego złamanie grozi mandat w kwocie 500 dolarów, a w skrajnych przypadkach nawet areszt. W mieście zamknięte są parki i plaże – mówi Paulina Kowalska. W jej opinii Amerykanie raczej poważnie traktują zagrożenie, ale jednocześnie nie panikują. - Stosują się do zasad, starają się trzymać dystans w przestrzeni publicznej i mają nadzieję, że szybko będą mogli wrócić do normalności - przyznaje Paulina Kowalska.
Artykuł został opublikowany w najnowszym Super Podlasiaku, z 24 kwietnia
Napisz komentarz
Komentarze