Kamil o swojej chorobie dowiedział się przypadkiem. W grudniu zeszłego roku zasłabł za kierownicą i spowodował wypadek. Mężczyzna trafił na SOR. Tam poddano go kompleksowym badaniom, które ujawniły, że w jego głowie tyka bomba.
- Wykryto 8-centymetrowy guz w lewej półkuli. Złośliwy nowotwór. Winowajca wypadku i utraty przytomności - wspomina jego małżonka, Ola Franczuk. Kolejne badania potwierdziły diagnozę. Okazało się, że guz to glejak. Szczęście w nieszczęściu, że na czterostopniową skalę złośliwości jest w drugim stadium.
Neurochirurdzy niechętnie podejmowali temat operacji. Guz był duży a ingerencja chirurgiczna ryzykowna. Kiedy wreszcie podjęto decyzja o pierwszym etapie operacji, która odbyła się w marcu tego roku, rezonans wykonany już po zabiegu pokazał, że guza nadal zostało dużo. 5-centymetrowy nowotwór ulokowany w trudno dostępnym miejscu powoli zaczął rujnować zdrowie mężczyzny. Niestety, medycy orzekli, że już niewiele więcej mogą zrobić. Zaproponowano jedynie radio- i chemioterapię, bez możliwości operacyjnego pozbycia się nieproszonego intruza. (...)
Cały artykuł przeczytacie w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia, z 26 maja
Napisz komentarz
Komentarze