Przypomina pan sobie w swojej karierze mecz o podobnym przebiegu jak ten wasz ostatni ze Stalą Gorzów Wielkopolski? (bialczanie przegrywali we własnej hali aż jedenastoma bramkami do przerwy, ale wygrali spotkanie 27:26)
- Myślę, że nie. Jak sięgam pamięcią, to nie zdarzyło mi się nic takiego w czasach juniorskich i seniorskich, jako trenerowi i jako zawodnikowi.
Co powiedzieliście sobie w przerwie meczu, była męska rozmowa?
- Nie, podeszliśmy do tego na spokojnie. Nie chodziło przecież o brak chęci w zespole czy brak ambicji, nic z tych rzeczy. Jeśli chodzi o pierwszą połowę, to ja biorę ją na siebie jako trener. Chłopcy byli zaangażowani, nie było lekceważącego podejścia u nikogo. Generalnie w przerwie meczu rozmawialiśmy o tym co poprawić, co zrobić w drugiej połowie, żeby ten mecz wygrać.
To było oczywiste, że to pan jako trener weźmie na siebie ciężar rozegrania ostatniej akcji w meczu?
- Powiem tak: tę ostatnią akcję rozegraliśmy jako zespół instynktownie, ciężko coś wymyślać w ciągu trzech sekund. Wtedy akurat Leon Łazarczyk nie mógł wziąć udziału w akcji ze względu na dwuminutową karę, bo gdyby był, akcja mogła być ustawiona pod niego. Tak jak mówię, to było instynktowne, po moim rzucie padła bramka i mogliśmy się cieszyć ze zwycięstwa.
Cała rozmowa w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 26 października.
Napisz komentarz
Komentarze