Zakończyły się już Halowe Mistrzostwa Świata w lekkoatletyce. Polska reprezentacja, choć osłabiona, jechała tam po medale. Już w pierwszym dniu zmagań nasi zawodnicy pokazali, że liczą się w grze o najwyższą stawkę. Sprinterka na 60 metrów Ewa Swoboda nie miała żadnych problemów z awansem do półfinału. Na metę dobiegła jako pierwsza z czasem 7.10. Pia Skrzyszowska pokonała dystans 60 metrów w 7.23 i zajęła drugie miejsce w szóstej serii. Justyna Święty-Ersetic oraz Natalia Kaczmarek też bez przeszkód przeszły dalej, a Kajetan Duszyński był w swoim biegu eliminacyjnym na 400 metrów trzeci z czasem 46.75.
Kolejne dni to coraz wyżej postawiona poprzeczka i nie każdemu udało się ją przeskoczyć. I to dosłownie. Norbert Kobielski finał skoku wzwyż rozpoczął od udanych prób na 2.15 i 2.20. Potem jednak dopiero w trzecim skoku zaliczył 2.24, a konkurs zakończył trzema nieudanymi podejściami do 2.28. Ostatecznie Kobielski zajął 9 miejsce.
Lepiej poszło biegaczkom. Justyna Święty-Ersetic w finale na 400 metrów wystartowała mocno i utrzymywała się w połowie stawki. Przed metą chciała zaatakować miejsce na podium, ale nie tylko ona miał ataki plan. Polka ostatecznie dobiegła jako czwarta z czasem 51.40.
- Dałam się z siebie maksimum. Starałam się mocno ruszyć i początek był taki, jak zaplanowaliśmy z trenerem. Bieg jednak potoczył się inaczej - mówiła korespondentowi Polskiego Związku Lekkoatletycznego.
Srebro
Polskie biegaczki wciąż liczą się w walce o medale. Pokazała to w pięcioboju Adrianna Sułek. Konkurs w skoku w dal zaczęła od pobicia rekordu życiowego (6.43), ale żeby walczyć o medal musiała znakomicie pobiec na 800 metrów, żeby być szybszą o 5 sekund od liderki zestawienia - Belgijki Noor Vidts.
Podczas finałowego biegu cały czas zajmowała trzecią pozycję, ale nagle została mocno zaatakowała i na metę dotarła jako druga. Uzyskała czas 2:09.56 i ostatecznie w pięcioboju zajęła drugie miejsce. Co więcej, otrzymała 4851 punktów i pobiła tym samym rekord Polski.
- Nigdy przed tymi zawodami nie mówiłam, w jaki medal celuję. Jest kosmiczny wynik i srebrny medal. Trochę liczyłam na to, że 4800 punktów może dać jednak złoto. A tutaj rekord Polski pozwolił zdobyć srebro. Poziom całej konkurencji był bardzo wysoki. Belgijka prezentowała się świetnie - mówiła Adrianna Sułek.
Aniołki Matusińskiego
Tym mianem określa się polską sztafetę 4x400 w składzie Natalia Kaczmarek, Iga Baumgart-Witan, Kinga Gacka, Justyna Święty-Ersetic. Matusiński to nazwisko ich trenera.
W finale zawodniczki miały zmierzyć się głównie w Jamajkami. Na pierwszej zmianie pobiegła Natalia Kaczmarek, potem była Iga Baumgart-Witan, a za nią Gacka i Święty-Ersetic. Finiszując, musiała dać z siebie wszystko, ale to i tak było za mało na złoto. Zdobyły brąz.
- Przyznam się, że obserwowałam, co dziewczyny wyczyniają na bieżni. Patrzyłam i myślałem: "Kurczę, znowu będzie walka do samego końca". Czułam się jednak dobrze, czułam, że przewożę Femke Bol i że udaje mi się odpierać jej ataki. Mogłam pewnie zostać na pierwszym torze i wtedy może byłoby srebro. Ale tego nie wiemy, ja podjęłam taką decyzję, a nie inną. Mamy brązowy medal mistrzostw świata, a nasze apetyty są niezaspokojone - mówi Justyna Święty-Ersetic.
Pech Ewy
Wspomniana Ewa Swoboda jechała do Belgradu po medal. Może nawet złoty. W pierwszych próbach biegła znakomicie. W półfinale miała genialny czas 7.03, ale sam finał nie poszedł dobrze. Dobiegła jako trzecia z czasem 7,04 – takim samym jak Amerykanka Marybath Sant-Price. O tym, kto otrzyma brązowy medal, zdecydował hiperdokładny pomiar. Według niego reprezentantka USA była jednak szybsza od Polki. O dwie tysięczne sekundy. Ewa Swoboda zajęła czwarte miejsce.
Napisz komentarz
Komentarze