Prapradziadkiem Andrzeja Karmasza był Daniel Karmasz, jeden z trzynastu unitów, który zginął broniąc kościoła w Pratulinie. - Rodzicami Daniela Karmasza byli Anastazja i Konrad. W dokumentach kościelnych są trzy różne daty urodzin męczennika za wiarę, to 1824 r., 1827 r., 1825 r. – mówi Andrzej Karmasz. Dodaje, że Daniel Karmasz pełnił funkcję starosty cerkiewnego czyli osoby pomagającej księdzu unickiemu. Starosta cerkiewny był zarówno w kościele prawosławnym, jak i unickim, wykonywał obowiązki obecnej rady parafialnej. Daniel Karmasz zorganizował ludzi do obrony kościoła, kiedy przyjechali rosyjscy żołnierze stał przed świątynią trzymając krzyż. Zginął od kuli, 24 stycznia 1874 r. Za rok minie 150 lat od tych wydarzeń. - Starałem się o dokumenty, ale znajdują się one w parafiach prawosławnych, które ich nie udostępniają, znajdują się też w Petersburgu i również są niedostępne. Wśród pamiątek rodzinnych mam dwie książki z domu rodzinnego mojego ojca, jedna z 1830 r. to „Nauki katolickie” i druga z 1906 r. dotycząca rytu rzymskiego – wymienia Andrzej Karmasz.
Konfiskata majątku
Wyjaśnia, że Daniel Karmasz miał pięcioro dzieci, wśród nich Teodora, który był pradziadkiem Andrzeja Karmasza. Teodor był rolnikiem i zmarł w 1938 r., jego syn Leon urodzony w 1900 r. był dziadkiem Andrzeja Karmasza. - Leon zmarł w 1942 r. w czasie II wojny światowej.
Przypomina też, że wszystkie rodziny, których członkowie brali udział w obronie kościoła w Pratulinie zostały pozbawione majątków, który przekazano ich prawosławnym sąsiadom, by skłócić ludzi. - Po konfiskacie żyli w głodzie i biedzie, pradziadek Teodor niechętnie wracał do wspomnień z dzieciństwa – przyznaje Andrzej Karmasz.
Ze strony mamy Andrzeja Karmasza Reginy, brat dziadka Paweł Jufimiuk zginął w Majdanku, a pochodził z Dobrynia Dużego. We wsi wybuch pożar i Niemcy zebrali tych, którym budynki się spaliły, następnie wszystkich aresztowano i wywieziono. Przeżyła tylko jedna osoba, która uciekła w czasie wywózki. Pradziadek Andrzeja Karmasza, Józef Jufimiuk brał ślub w lesie w okolicach Leśnej Podlaskiej, udzielił go zakonnik z Krakowa. Kolega Józefa Jufimiuka z narzeczoną poszli na piechotę do Krakowa żeby tam wziąć ślub bo w okolicy nikt nie chciał im go udzielić. - Prababcia Marianna z domu Andrzejuk opowiadała jak trzy razy kozacy za włosy wyciągali ją z domu i prowadzili do domu matki bo według nich żyła bez ślubu z Józefem Jufimiukiem. Nie mogła się przyznać, że wzięła katolicki ślub – wspomina Andrzej Karmasz.
CZYTAJ TEŻ: Jeep stanął w płomieniach na skrzyżowaniu. Kierowca wydostał się z auta
Aleksandra mieli rozstrzelać
Pradziadek Józef Jufimiuk ojciec Józefy Jufimiuk walczył w carskiej armii w czasie I wojny światowej. Andrzej Karmasz wyjaśnia, że miał piętnaście lat jak dziadek Aleksander Rybaczuk mąż Józefy z domu Jufimiuk, zmarł, więc usłyszał od niego wiele historii związanych z II wojną światową. - Zawsze powtarzał, że miał szczęście bo urodził się w 1907 r. i był tylko raz chrzczony bo nie musiał przechodzić z prawosławia na katolicyzm jak jego starsi koledzy. Kiedy było wysiedlenie w czasie I wojny światowej, Rosjanie ewakuowali całą ludność i spalili wszystkie zabudowania w pasie 15 km od Bugu. Trzy rodziny zostały, nie poszły z wojskiem za Bug, wśród nich była moja rodzina. Zakwaterowano ich w majątku w Kijowcu i każdy kto skończył 10 lat, musiał pracować na rzecz Niemców. Część rodzeństwa Aleksandra Rybaczuka trafiła w czasie I wojny światowej do Rosji, jeden z braci nie wrócił.
Aleksander Rybaczuk pracował na lotnisku w Małaszewiczach w czasie wojny. - W regionie był bardzo dokładne uderzenia bomb zrzucanych przez Rosjan, więc Niemcy doszli do wniosku, że ktoś donosi Rosjanom. Kiedy zatrzymano dziadka i kilku innych mężczyzn, zauważono, że z kieszeni Aleksandra wystaje przepustka. Aleksander Rybaczuk miał zostać rozstrzelany, ale jak Niemiec zobaczył jego przepustkę świadczącą o tym, że pracował na lotnisku w Małaszewiczach przez całą wojnę, uwolnił go wraz z innymi mężczyznami, którzy również mieli być rozstrzelani. Było to w lipcu 1944 r. – relacjonuje Andrzej Karmasz. Wskazuje, że lotnisko w Małaszewiczach było największym lotniskiem przedwojennym, były tam zgromadzone bombowce, wojska desantowe.
Nie ma śladu po obozie
Lotnisko było przewidziane jako baza dla lotnictwa angielskiego i francuskiego. Dlatego Niemcy zniszczyli to lotnisko pierwszego dnia wojny, ale natychmiast po jego zajęciu zaczęli je odbudowywać, w celu uderzenia na wschód. - Przy lotnisku znajdował się obóz, w którym przetrzymywano Żydów, obóz jeńców radzieckich i obóz junaków. Mieszkańcy sąsiednich wsi musieli jeździć obowiązkowo do pracy na lotnisku. Po obozach, gdzie trzymano Żydów i radzieckich jeńców ślad zaginął. Junaków wypuszczono do domów. Dziadek pracował na lotnisku od 1940 do 1944 r. zajmował się układaniem torów, ramp i przeładunkiem towarów – tłumaczy Andrzej Karmasz.
CZYTAJ TEŻ:
- Świetny początek roku dla "Piksela"! Pięcioro artystów wyróżnionych
- Spędź zimowe ferie z bialską biblioteką! Sprawdź, co przygotowała
- W Radzyniu będzie ciemniej. Miasto wprowadza ograniczenia
- Ukradł 450 litrów oleju napędowego. Złapali go na gorącym uczynku
- Tragiczny wypadek w kopalni Bogdanka. Nie żyje 36-letni górnik
Opowiada też, że dziadek Aleksander, kiedy Niemcy szykowali się do uderzenia na wschód, wiózł swoją żonę Józefę z domu Jufimiuk do lekarza w Białej Podlaskiej. Mieli dwie córki, moją mamę i jej starszą siostrę. Później dziadek się nie ożenił drugi raz, sam wychowywał dzieci równocześnie pracując na roli i na lotnisku w Małaszewiczach – przekazuje Andrzej Karmasz.
Andrzej Karmasz jest leśniczym w Nadleśnictwie Chotyłów, mężem Emilii, ojcem Maksymiliana i dziadkiem Janka i Krzysia.
Napisz komentarz
Komentarze