Romuald Filipiuk z Białej Podlaskiej postanowił urządzić na strychu minimuzeum, w którym znajdują się przedmioty codziennego użytku, wykorzystywane przed II wojną światową i zaraz po niej. Swoich eksponatów ma ponad setkę. Są to radia tranzystorowe, aparaty fotograficzne, mundury wojskowe, medale, stare czajniczki, filiżanki i samowary. Nie brakuje też narzędzi używanych głównie na wsi, np. motyki do obrabiania ziemi, cepów do młócenia zboża, popularnych niegdyś czółenek do robienia plecionych dywanów i wytwarzanych na krosnach tzw. pasiaków. Muzeum istnieje od dziesięciu lat, jednak eksponaty do niego były zbierane znacznie dłużej i w znacznej mierze stanowią spadek po dziadkach i pradziadkach państwa Janiny i Romualda Filipiuków.
Żołnierze wyrwali zawiasy
Pasjonat pytany, co dla niego jest najcenniejsze, odpowiada, że radia i płyty winylowe, choć cały zbiór ma dla niego ogromne znaczenie, ponieważ stworzył go ze względu na dzieci i wnuki, by opowiadać im, do czego służyły te zebrane kiedyś "dziwne przedmioty".
Jedna z ciekawszych rodzinnych historii wiąże się z przedwojennym, drewnianym, dużym kufrem. Ma on uszkodzone zawiasy. Jak opowiada Janina Filipiuk, żona Romualda, zostały one zepsute przez ukraińskich żołnierzy, którzy w czasie okupacji przychodzili do jej rodzinnego domu i przeszukiwali go dla wojennych łupów. Mama Janiny, zdegustowana zachowaniem wojaków, nawrzucała do kufra mnóstwo niepotrzebnych już jej ubrań, by trochę uprzykrzyć okupantom przeszukania. Kiedy ci przyszli kolejny raz, zastali mebel pełen fatałaszków. Tak ich to zdenerwowało, że wyrwali siłą zawiasy.
Starowinki się dziwiły
Obecnie strych służy jako miejsce odpoczynku, a zebrane w nim przedmioty tworzą atmosferę wyciszenia, zadumy i radości. Wśród znajomych, bliskich i dalszych, rozeszła się wieść, że Romuald zbiera stare przedmioty, więc jeśli ktoś coś znajdzie u siebie czy u rodziny, to przynosi mu ten przedmiot w podarku. – Ostatnio dostałem czapkę kolejarską, aparaty fotograficzne i radio – cieszy się bialczanin. I z błyskiem w oku dodaje: – Jeżeli ktoś jest u mnie pierwszy raz, robi wielkie oczy i chwali, jak tu fajnie. Chodzę też na targi staroci organizowane przy ul. Warszawskiej oraz na placu Wolności. Czasami, zamiast coś kupić, udaje mi się wymienić. Teraz poszukuję makatek z wyszytymi hasłami typu "Szczęście gości w domu wciąż, gdy pomaga żonie mąż" albo "Gdy kucharz z kucharką gotuje, to wszystkim dobrze smakuje".
Więcej na ten temat w najnowszym numerze i e-wydaniu Słowa Podlasia, 5/2018
Anna Chodyka
Napisz komentarz
Komentarze