O swojej podróży po Afryce opowiadał mieszkańcom Radzynia Podlaskiego w poniedziałek 21 listopada na spotkaniu w Miejskiej Bibliotece Publicznej.
Podróż po Afryce to drugi projekt filmowy "Po drodze", który zrodził się z pasji do podróży samochodowych. – Daje to ogromną wolność, bardzo mi odpowiada ten styl podróżowania. Zawsze więc towarzyszą mi samochody. Maluch dołączył w 2009 roku, podczas podróżny po Polsce. Była to podróż sentymentalna, bo mieszkałem wtedy za granicą – opowiada Arkady Paweł Fiedler. Podróżom samochodowych zawsze towarzyszy mu ekipa filmowa. – To też moja praca – dodaje.
Testem dla zakupionego i wyremontowanego malucha był Sudan, gdzie z gorąca nadtopił się licznik samochodu. – Dotarliśmy do stolicy Sudanu. Maluch przejechał najgorętszą część podróży, której bałem się najbardziej. Jechałem wolno, 75 km/h, oszczędzałem go. Olej wymieniałem co 3-4 tysiące km, wymieniłem kilkanaście filtrów paliwa. Dzięki temu samochód funkcjonował – opowiada Fiedler.
Dotarliśmy do miejscowości Turmy, gdzie mieszkają hamerzy. Można było napić się tam dobrego trunku – wina miodowego. Zresztą miałem wrażenie, że hamerzy zajmują się głównie piciem wina miodowego... – uśmiecha się.
teraz popularne na naszym portalu Każdego dnia ratują maleńkie życia
Reakcja mieszkańców Afryki na malucha była zawsze taka sama. – Na początku był histeryczny śmieszek, ludzie stawali jak osłupieni, a potem wybuchali śmiechem. Zdarzyło się, że jechał rowerzysta, zobaczył malucha, osłupiał i wpadł do rowu – mówi podróżnik.
Zaznacza, że często padało pytanie, czy to w ogóle jest samochód. Wiele osób chciało malucha kupić. Cena osiągnęła nawet 2 tys. dolarów. Maluch bardzo podobał się też dziewczynom, nazywały go "słodkim samochodzikiem", niektóre chciały dostać go w prezencie. – A ja w duchu uśmiechałem się, że można jeszcze zarywać na malucha – śmieje się podróżnik.
Zdarzyło się, że w Zambii na przejściu granicznym stanął maluchem za dużym samochodem. Żołnierz ruchem ręki przepuszczał ten samochód, zobaczył malucha, osłupiał, ruch ręki mu pozostał, a Fidler przekroczył granicę bez kontroli.
Podczas drogi przez "las tysiąca szympansów" maluch natrafił na pogodę deszczową. A że w Afryce leje jak z cebra, boczna droga stała się dla malucha nieprzejezdna. – Koła zaczęły kręcić się w miejscu, zacząłem się zsuwać, wpadłem do rowu. Ktoś mnie z tego rowu wypchnął, znowu wjechałem do rowu, ktoś mnie wypchnął i tak kilka razy. W końcu cała wioska pchała malucha przez jakieś trzy kilometry – opowiada Fidler.
Przyroda, oprócz tego, że zachwycająca, sprawiała też sporo kłopotu. Tak jak wtedy, kiedy samochód zaatakował muchy tse-tse. – Musiałem zamknąć wszystkie szyby, wybić je, a dwie nawet mnie ugryzły. Dalej jechałem z zamkniętymi szybami, prawie się ugotowałem – wspomina.
Więcej o podróży maluchem przez Afrykę w papierowym i elektronicznym wydaniu Słowa Podlasia z 29 listopada
Anna Kowalska