Państwo Małgorzata i Julian Lipińscy to mieszkańcy Rakowisk. Od ponad 20 lat dają schronienie i opiekę bocianom, które bez ludzkiej pomocy skazane byłyby na śmierć. To ptaki, które jako pisklęta wypadły z gniazda czy ranne w wyniku wypadków oraz w walce z innymi zwierzętami, również te, odrzucone przez rodziców.
Spełnione marzenie z dzieciństwa
Jak zaczęła się ta prawdziwa miłość do bocianów? Pan Julian wychowywał się w Konstantynowie, na podwórku jego rodzinnego domu znajdowało się bocianie gniazdo, już wtedy więc zapragnął, by kiedyś również żyć w bliskości tych wyjątkowych ptaków i móc je na co dzień obserwować.
– Na ziemi moich dziadów w Rakowiskach wybudowałem dom, altanę i drewutnię. 20 lat temu pobudowałem tu też pierwsze gniazdo na dębie, który wyciąłem z naszego rodowego lasu. Chciałem, by zamieszkały na nim bociany. Ku mojej uciesze, na gniazdo przylatywał co roku bocian, szukał samicy, następnie odbywały się gody, a później pojawiały się jaja i małe bociany. Z ogromnym zaciekawieniem oglądaliśmy ich rytuały i życie – opowiada Julian Lipiński. – Po kilku latach bociany przestały przylatywać, więc postanowiliśmy przyjmować te ranne, chore i słabe albo te, które wypadły z gniazda i nie miałyby inaczej szans na przeżycie – dodaje żona pana Juliana, Małgorzata Lipińska.
CZYTAJ TEŻ: Malownicza okolica Husinki wciąż go inspiruje
Bociany mają u państwa Lipińskich fantastyczne warunki. Duża działka z pięknym ogrodem, obsadzona sosnami, na której znajduje się oczko wodne z roślinnością prosto ze starorzeczy Bugu, kaczeńcami, nenufarami, liliami, pałkami wodnymi, co stanowi wyjątkową ostoję dla tych czarno-białych ptaków. W oczku pływają ryby i jest mnóstwo żab pięknie koncertujących wiosną. Na podwórzu znajdują się łącznie trzy gniazda. Pierwsze na wiekowym dębie, drugie usytuowane jest niżej i posiada specjalną kładkę dla młodych bocianów, które dopiero uczą się latać i mogą po niej wejść do gniazda. Kolejne, mniejsze, pan Julian pobudował jako punkt obserwacyjny dla samca, który chroni młode przed drapieżnikami.
Ostoja bocianów z całego regionu
O działalności państwa Lipińskich dobrze wiedzą lokalne samorządy, a ich przedstawiciele nieraz przywozili im pod opiekę ptaki. – Rozesłałem do gmin informację o tym, że chętnie zaopiekujemy się rannymi bocianami. Bywa tak, że ludzie przynoszą ptaki do urzędu gminy, ale później nie wiadomo co z nimi zrobić. Wiele trafia do Ośrodka Rehabilitacji Bocianów pod Lublinem, my postanowiliśmy zrobić taki mini ośrodek na naszym podwórku – przyznaje pan Julian.
Mieszkańcy Rakowisk są w kontakcie z naczelnikiem bialskiego oddziału Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Lublinie Wojciechem Duklewskim oraz lekarzami weterynarii Andrzejem Iwanickim i Ryszardem Dopierałą, którzy pomagają im w leczeniu bocianów.
PRZECZYTAJ: Szlakiem nadbużańskiej krainy pereborem tkanej
Przez te wszystkie lata pani Małgorzata i pan Julian wiedzą już niemal wszystko o bocianach i bardzo dobrze znają ich zwyczaje. – Bociany jedzą w warunkach naturalnych krety, myszy, szczury, na oranym polu zbierają różne robaki. Ptaki, które trafiają do nas, jedzą natomiast drobno siekane mięso drobiowe, razem z kośćmi. Wśród bocianów tworzą się też nierozłączne pary, widać pomiędzy nimi prawdziwą miłość. Złączają się dziobami i siedzą razem na gnieździe. Nie można ich ruszyć. Zasiedlają gniazdo co 2 lata. Najpierw przylatuje samiec, porządkuje gniazdo, zaznacza swój teren klekotaniem, wykładając dziób na plecy. Później sprowadza partnerkę codziennie razem wylatują na żerowiska i wracają ok. 6:00 rano. Często walczą też z innymi bocianami o gniazdo – wymienia niektóre z bocianich cech mężczyzna.
Wiedzę państwo Lipińscy czerpią głównie ze swoich wieloletnich obserwacji, z internetu oraz od specjalistów. – Nawiązałem kontakt z miłośnikiem bocianów Zbigniewem Rećko z Bobrownik, u którego jest największa ostoja tych ptaków w Polsce. Wymieniamy się z nim doświadczeniami, czasem podpowiada nam w różnych kwestiach – mówi Julian Lipiński.
Opieka nad bocianami pochłania małżeństwu dużo czasu. – Ale ja już jestem na emeryturze, więc mam go bardzo dużo. Poza tym uwielbiam zajmować się bocianami – podkreśla mężczyzna.
Rodzice zastępczy dla ptasich dzieci
Ptaki, które są już całkowicie wyleczone i silne, odlatują na zimę do Afryki. Jak przyznaje pani Małgorzata, nie jest to dla niej łatwy czas, bo do każdego się przywiązuje, a tu, trzeba się pożegnać.
– Pojawiają się czasem łzy żalu, że to już, ale też radość, że udało się uratować kolejnego bociana – przyznaje. Łzy pojawiają się też wtedy, kiedy jakiegoś mimo walki nie udaje się uratować. – To są te najtrudniejsze momenty – mówi kobieta.
Zdarza się tak, że niektóre ptaki zostają u państwa Lipińskich na zimę. – W tym celu mamy specjalnie przygotowane pomieszczenie, spichlerz, w którym utrzymujemy odpowiednią temperaturę, nie może ona spaść poniżej 2 stopni Celsjusza. Czasem, kiedy zimy są mroźne, bociany odwozimy do ośrodka pod Lublinem – wyjaśnia pan Julian.
Bardzo często pod opiekę miłośników przyrody z Rakowisk trafiają pisklęta, które najczęściej wypadły z gniazda albo zostały z niego wyrzucone. – Jeśli piskląt jest za dużo, bociani rodzice pozbywają się tych najsłabszych, taka kolej rzeczy. I te właśnie, trafiają do nas – wyjaśnia Julian Lipiński.
CZYTAJ TEŻ: Gniazdo się odnalazło. Bociany nadal mieszkają w Polinowie!
Jak wygląda opieka nad bocianim pisklęciem? – Trzeba je napoić, podać witaminy, karmimy je kulkami z mięsa drobiowego, a pisklę trzeba karmić co pół godziny, żeby je uratować. Wymaga to dużo systematyczności i można powiedzieć, że trzeba zajmować się nim prawie 24 godziny na dobę – podkreśla pani Małgorzata. Potem bocianki zaczynają jeść same, małżeństwo podaje im mięso, a te, każdego dnia z niecierpliwością czekają na porę karmienia. – W okresie wzrostu jedzą ok. pół kilograma mięsa na dobę, żeby nabrać sił – dodaje pan Julian.
Wyjątkowa gromadka
W tym roku do państwa Lipińskich trafiło osiem bocianów. Ich imiona to: Kazik, Muniek, Pola, Edek, Wandzia oraz Jadzia, Felek i Anielka.
– Muniek i Wandzia zostały do nas przywiezione przez pracowników urzędu gminy w Sarnakach. Siedziały same w gnieździe, nie wiadomo, co stało się z ich rodzicami. Jeden bocianek był w dobrym stanie, ale drugi ledwo żył. Na szczęście udało nam się oba uratować. Z kolei Pola miała złamane skrzydło w dwóch miejscach, przywieźli nam ją państwo z Lublina, którzy byli w Starym Bublu na urlopie. Wozili ją po różnych miejscowościach, odsyłali ich z kilku miejsc, w końcu ktoś im podpowiedział, żeby przywieźli ptaka do nas. Jadzia natomiast trafiła tu w lipcu z terenu gminy Biała Podlaska. Edek został przywieziony z gminy Leśna Podlaska i był tak schorowany, że nie wiedzieliśmy, czy w ogóle przeżyje, chodziły już po nim robaki, trzeba było oczyścić mu rany, opatrzyć. Przy pomocy lekarza weterynarii z Kornicy, pana Ryszarda Dopierały wrócił do sił i można powiedzieć, że jest cudem. Kazik trafił do nas w tym roku jako pierwszy, był maleństwem, gdy już podrósł potrafił do mnie przybiec i przytulić się, to jest niesamowite – opowiada pani Małgorzata.
Teraz wszystkie bociany stały się już samodzielne, niektóre już fruwają – Kazik, Muniek i Wandzia – niektóre są w trakcie nauki. W upalne dni kąpią się wszystkie w ogrodowej balii. Mniejsze śpią w spichlerzu, pozostałe zajęły wszystkie gniazda.
Każdy bocian zostaje w pamięci
Każdy ptak jest dla małżeństwa wyjątkowy i ma miejsce w ich sercach. Pierwszego, który do nich trafił ze złamanym skrzydłem, nazwali Ferdek. – Później przywieźliśmy jeszcze dwa bocianki i Ferdek, który przecież był kaleki, uczył pozostałe latać. Wchodził na platformę i pokazywał, jak fruwać. To było coś przepięknego, przecierałam oczy ze zdumienia – wspomina pani Małgorzata i kontynuuje: – W tamtym roku odkarmiliśmy Cypka, który jak nabrał sił i odleciał to już nie wrócił na nasze podwórko. Był też Jasiek. On również został przez nas odchowany od pisklęcia i jak już nauczył się latać, to każdego ranka wracał o godz. 8:00, czyli o porze karmienia, podchodził do drzwi tarasowych i skrzeczał, domagając się jedzenia. Dostawał mięso, posiedział sobie u nas do południa i po południu odlatywał. Pewnego ranka już nie przyleciał, więc się bardzo ucieszyłam, bo to oznaczało, że odleciał na zimę z innymi bocianami.
PRZECZYTAJ: Firma wycięła pomnik przyrody, ale żadnej kary nie będzie
Z kolei jej mąż opowiada o bocianim rodzeństwie, które zamieszkało kilka lat temu na ich podwórku. – Jeden bocian był sprawniejszy i szybciej nauczył się latać. Drugi nie był tak silny, więc nie mogły razem polecieć. Gotowy do odlotu bocian przesiadywał więc na pobliskim słupie i czekał, kiedy drugi z rodzeństwa nabierze sił, a trwało to naprawdę dosyć długo. W końcu ptaki odleciały razem – opowiada pan Julian. Małżeństwo przyznaje, że cudownie jest patrzeć na takie przywiązanie i ptasią, bezwarunkową miłość. Przykładem tego są tegoroczne bociany Kazik i Pola. Oba z różnych gniazd tak zapałały do siebie „miłością”, że są nierozłączne, do tego stopnia, że kalekiej Poli udało się wejść na niskie gniazdo i tam razem przesiadują, krzyżują dzioby, układają pióra i wspólnie jedzą.
Trudny czas pożegnań
Końcówka sierpnia to zawsze czas pożegnań. – Bociany zbierają się na sejmikach i w grupach odlatują z Polski. Przylatują do nas z powrotem po upływie 4 lat, jak nabędą zdolności rozrodczej. Zazwyczaj szukają też gniazda rodowego – mówi pan Julian. – Każdy odlot bociana to radość, bo to znaczy, że go uratowaliśmy, ale są też łzy wzruszenia, że już na nie czas – przyznaje pani Małgorzata.
Dodajmy, że nie tylko los bocianów nie jest państwu Lipińskim obojętny. Specjalnie z myślą o kaczkach i jeżach pan Julian zbudował przy oczku wodnym drewniany domek, a na posesji znajdują się też ule z topolowego pnia, w których jeszcze do niedawna mieszkały pszczoły. Mieszkańcy Rakowisk dokarmiają też inne ptaki i podrzucają orzechy wiewiórkom. – Uwielbiamy przyrodę i chcemy, by nasz ogród był ostoją dla wielu gatunków zwierząt – podsumowuje Julian Lipiński.
PRZECZYTAJ:
- Latami niszczał w Małaszewiczach. Orient Express znów ruszy w trasę
- Pospaceruj leśnych duktów szlakiem i poczuj magię Czarnego Lasu
- Historia wyjątkowej kapliczki. Tam modlili się unici z Zabłocia i Swór
- Zjawiskowe sanktuarium – zabytkowe kaplice w środku turowskiego lasu
- Ludzie z pasją: Dłońmi mogłam dosięgnąć gwiazd
Napisz komentarz
Komentarze