Rolnicy skrzyknęli się i pojawili po raz kolejny w Okopach Kolonii w gminie Dorohusk. Uważają, że polityka polskiego rządu drenuje ich kieszenie. Oblicza się, że w polskich gospodarstwach wciąż zalega ok. 60-70% wyprodukowanego w ubiegłym roku zboża. Cena, jaką oferują poszczególne skupy, jest zdaniem rolników „śmieszna” i nijak się ma do realnych kosztów, jakie ponieśli, by wyprodukować tonę dobrej jakości ziarna.
- Jestem tutaj, ponieważ jestem jednym z organizatorów protestu, ale przede wszystkim jestem rolnikiem. Zostałem z ziarnem, zostałem z rzepakiem, ponieważ minister Henryk Kowalczyk zachęcał nas „trzymajcie, trzymajcie, bo będzie drożej”. Dzisiaj okazuje się, że nie dość, że nie jest drożej, to jeszcze mamy poważny problem, aby te nasze produkty sprzedać. W zamojskich skupach proponuje się obecnie możliwość sprzedania zboża za kilka miesięcy, w czerwcu – wyjaśnia prezes Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego Marcin Sobczuk.
Prezes Sobczuk uważa, że rolnicy nie mają już innych rozwiązań. Doszli do ściany. Akcja protestacyjna to w ich opinii jedyna droga, by coś jeszcze zmienić.
- Jeśli rządzący nie poszukają prawdziwych i skutecznych rozwiązań naszych problemów, to za kilka lat nasz sektor producentów rolnych może przestać istnieć. To nie są żarty. Nie godzimy się na rozwiązania, które zostały nam zaproponowane na „otarcie łez”. Bo w ten sposób należy rozumieć system dopłat, jakie zostały nam zaoferowane 9 lutego (o proponowanych rozwiązaniach pisaliśmy obszernie w kilku naszych tekstach – przyp. red). Nie da się niestety zestawić naszych, małych, zazwyczaj rodzinnych gospodarstw z gospodarstwami ukraińskimi, które liczą niekiedy setki tysięcy hektarów, a produkowana w nich żywność nie spełnia żadnych norm jakościowych – dodaje.
Problem „zbożowy” jest tylko jednym z wielu na długiej liście spraw do rozwiązania. Obecnie na polski rynek trafia również drób, mrożonki, owoce czy gotowe produkty zbożowe.
- Główny lekarz weterynarii deklaruje, że sporadyczne kontrole pobranych próbek przeprowadzane są co drugi dzień. Pytamy zatem – na czym ta kontrola w istocie polega? Nasza żywność produkowana jest zgodnie z zasadą „od pola do stołu”. Sprzedajemy produkt, który spełnia wszystkie wymogi. Na Ukrainie natomiast panuje produkcyjny liberalizm. To znaczy, że nie istnieją kontrole, przepisy związane z dopuszczanymi do obrotu środkami ochrony roślin. Czekamy zatem, kiedy rozpoczną się poważne rozmowy ze środowiskami rolniczymi, a których przedmiotem będzie 10 mln ton zboża, które zalegają w magazynach przed kolejnymi żniwami – mówi Wiesław Gryn, wiceprezes towarzystwa.
Pan Piotr, który z grupą swoich kolegów przyjechał na protest z powiatu zamojskiego uważa, że polscy rolnicy mają obecnie status podobny do tego, jaki przynależny jest niewolnikom.
- Chcemy po prostu godnie żyć. U nas, w Polsce. Nie chcemy być traktowani jak niewolnicy w cywilizowanej Europie, której częścią przecież jesteśmy.
Andrzej Waszczuk, jeden z członków „Agrounii”, który przybył do Dorohuska, aby poprzeć protest kolegów, twierdzi natomiast, że rozwiązanie narastających problemów jest w gruncie rzeczy bardzo proste.
- Powinien zostać wprowadzony kategoryczny zakaz obrotu tym zbożem na polskim rynku. Ukraińskie zboże powinno przejeżdżać przez nasze terytorium na zasadzie tranzytu. Takie obietnice przecież nam składano, a stało się inaczej. Rządzący powinni posłuchać, prowadzić dialog, poszukiwać rozwiązań. Weryfikować, które mechanizmy można wprowadzić i które byłyby jednocześnie zgodne z prawem UE. Tak się nie dzieje. A wystarczy trochę odwagi – podsumowuje Waszczuk.
Problemy polskich rolników to nie propagandowe hasła z wiecowych banerów. To nie słowa rzucane w próżnię dla poklasku publiczności. To realne dramaty rodzin, kilkaset tysięcy finansowej straty, niepewność jutra i strach o to, co będzie z rodzinnym gospodarstwem za kilka lat.
- Cóż mogę powiedzieć? Zostałem ze zbożem, z rzepakiem. Dzisiaj nie posłuchałbym zapewnień o wyższej cenie. Podjąłbym pewnie inną decyzję. A tak mam 100 tys. zł straty. Nie mam dużego gospodarstwa, zaledwie 40 h. Sądzę, że ten sezon będzie bardzo trudny, bo środków na produkcję po prostu nie ma. A przyszły? Może być jeszcze gorzej. Proszę wierzyć, że każdy chce pomóc. Ale kontrolując. Sprawdzając. Obecnie to zboże rozlało się po kraju i naprawdę trudno opanować sytuację. Co będzie z naszymi gospodarstwami, jeśli nie będziemy zarabiać, a jedynie tracić? – pyta z kolei rozżalony pan Marek.
- Nie możemy umierać w ciszy, musimy w obecnej sytuacji twardo uderzyć ręką z stół. Na tym etapie nie może już być mowy o żadnych działaniach zapobiegawczych. Nie można leczyć złamanej nogi przy pomocy plasterka. Tak się nie da – podsumowuje pan Marcin, jeden z młodych rolników z okolic Zamościa.
Napisz komentarz
Komentarze