Prokuratura oskarża Eugeniusza Sz. z art. 155 kk. Zarzuca mu, że w listopadzie 2021 w Rokitnie podczas polowania zorganizowanego przez koło łowieckie nr 104 Akteon w Warszawie, odbywającego się na terenie leśnictwa Serwin, z broni typu sztucer sauer 200, nie zachowując ostrożności wymaganej w danej sytuacji, będąc świadomym istniejącego zagrożenia i mogąc je przewidzieć, nieumyślnie postrzelił Wojciecha O. powodując u niego pęknięcie kości pokrywy czaszki z wgłowieniem, rozległego krwiaka podtwardówkowego po stronie lewej, krwiaka podpajęczynówkowego po stornie prawej, zranień mózgu w obrębie potylicznej prawej, które to obrażenia spowodowały jego śmierć, 15 listopada 2021 roku.
Ostatnie pędzenie
W ubiegłym tygodniu w Sądzie Rejonowym w Białej Podlaskiej ruszył proces. Przed sądem zeznania składał oskarżony oraz żona i syn śmiertelnie postrzelonego Wojciecha O., którzy występują w charakterze oskarżycieli posiłkowych.
Z wyjaśnień złożonych przez obie strony dowiadujemy się, co wydarzyło się 13 listopada, podczas polowania zbiorowego koła łowieckiego Akteon. Było po 12.00, trwało ostatnie pędzenie. Myśliwi stali na swoich stanowiskach, ale nie Wojciech O. Jak zeznał Eugeniusz Sz. kolega stwierdził, że nie chce już polować i stanął obok Eugeniusza.
- W trakcie polowania rozmawiałem z Wojtkiem, staliśmy obok siebie. Nigdy dotąd się na to nie zgadzałem, bo to przeszkadza – mówił przed sądem oskarżony, kontynuując. - Rozmawialiśmy, nawet dowcip mu odpowiedziałem. Odwróciłem się i zobaczyłem lisa biegnącego w naszą stronę. Sięgnąłem po broń, którą miałem na ramieniu i nastąpił wystrzał. Nie wymachiwałem bronią, zachowywałem się bezpiecznie. Lufa była skierowana w niebo, gdy wisiała na ramieniu.
Z tym, do czego doszło feralnego dnia polowania, nie może się pogodzić do dziś. - Nie mam słów jak mi z tym źle. Co bym nie powiedział, byłoby za mało. Byłem trzy razy pod blokiem pani O. Raz miałem odwagę nacisnąć domofon. Nikogo nie było w domu – przyznaje. Ostatnią próbę kontaktu podejmował dzień przed pierwszą rozprawą, dzwoniąc do żony Wojciecha O., nikt nie odebrał. Mówi, że znali się z Wojciechem kilkanaście lat, lubili swoje towarzystwo.
Podczas zeznań złożonych w trakcie postępowania przygotowawczego szczegółowo mówił o zdarzeniu. Polowanie trwało dwa dni. On przyjechał do kwatery koła już w czwartek. W piątek był na polowaniu indywidualnym, a w sobotę na zbiorowym, w którym uczestniczyło 12 osób. Jest łowczym koła Akteon, opowiadał śledczym ze szczegółami o zasadach przygotowywania polowań i zasadach bezpieczeństwa. Tłumaczył, że broń może być załadowana, gdy myśliwy jest już na stanowisku, a sąsiednie stanowiska są już zajęte, w innych przypadkach musi być rozładowana. - Mamy telefony komórkowe i wiemy, gdy wszyscy myśliwi są już na stanowiskach. Wówczas prowadzący polowanie daje sygnał sygnałówką. Załadować można broń wówczas, gdy na sąsiednich stanowiskach są myśliwi. Po zakończonych działaniach w miocie należy rozładować broń, sprawdza to wyrywkowo prowadzący – wyjaśniał oskarżony i tak opisywał tragiczne zdarzenie. - Na ostatnim miocie zdarzyła się tragedia. Wojciech O. powiedział, że nie chce już polować i stał obok mnie, powiedział, że sobie pogadamy. Ja stałem na swoim stanowisku. Miałem załadowaną broń, bo pędzenie jeszcze trwało. Broń miałem na lewym ramieniu. Zobaczyłem lisa, biegł prosto na nas. Sięgnąłem po broń, a ona wypaliła. Nie nacisnąłem spustu, to musiało być tak, że duży guzik przy mojej kurtce myśliwskiej wszedł pod kabłąk i spowodował wystrzał. Kątem oka zobaczyłem, że czapka Wojtka wyleciała w powietrze, a on upadł. Potem zaczęła się akcja ratunkowa. Zadzwoniłem pod 112, dobiegł do nas kolega z rozładował moją broń, nie dotykałem jej już potem – wyjaśniał podczas śledztwa Eugeniusz Sz. i te zeznania podtrzymał przed sądem.
Czekała na kontakt
Żona postrzelonego i syn opowiedzieli o okolicznościach w jakich o postrzale się dowiedzieli, wspominali moment przyjazdu do szpitala i rozmowę z lekarzem. - Lekarz powiedział mi, że mąż "powoli umiera" - wspomina żona Wojciecha O. Rodzina Przyznaje – to był dla nich szok. Wdowa twierdzi, że Eugeniusza wcześniej nie znała. – Czekałam na kontakt. Telefon od pana dał by mi dużo. Nie dostałam od pana nawet słowa „przepraszam”, a telefon na 12 godzin przed rozprawą mnie dobił – mówiła wdowa. Z Wojciechem O, przeżyła w małżeństwie 40 lat. Wspomina męża jako filar małżeństwa, wsparcie i osobę dająca jej poczucie bezpieczeństwa w życiu.
Kobieta mówi, że po śmierci męża musiała zapomnieć o przejściu na emeryturę, bo musi pracować na utrzymanie, choć dyżury w szpitalu, gdzie pracuje jako pielęgniarka, są wyczerpujące. – Muszę wyjść z domu. Inaczej siedziałabym i patrzyła godzinami w ścianę – przyznaje.
Finansowo w przygotowaniu pochówku męża wsparło ją koło łowieckie, oskarżony przedstawił w sądzie dowód, że dołożył się finansowo do pogrzebu. Wypłaty dokonał też z polisy koła łowieckiego ubezpieczyciel. Wdowa otrzymała 40 tys., zł, a syn i córka zmarłego – po 20 tys. zł.
To sprawa nieszablonowa i sąd, jak i strony postępowania zrobimy wszystko, by wnikliwie tę sprawę przeanalizować i później formułować wnioski co do tego co zaszło – mówi adw. Katarzyna Szwedowicz- Bronś, pełnomocnik rodziny zmarłego. - My jako reprezentanci oskarżycieli posiłkowych będziemy dążyć do tego, aby w jak największym stopniu zadośćuczynić rodzinie pana Wojciecha O. Moi klienci będą dążyć do zadośćuczynienia w formie ekonomicznej.
Dowieść, że to wypadek
Eugeniusz Sz. może pójść do więzienia nawet na 5 lat, jeśli sąd uzna, że jest winien zarzutów wynikających z art. 155 kk, z którego prokurator postawił mu zarzuty.
- Oskarżony ma zarzut o nieumyślne spowodowane śmierci. By to udowodnić, warunkiem jest ustalenie, że doszło do naruszenia jakiejś zasady bezpieczeństwa – wyjaśnia mec. Miłosz Kościelniak–Marszał, pełnomocnik oskarżonego. - W naszej ocenie takiego naruszenia nie ma, a doszło do nieszczęśliwego wypadku, okoliczności, której nie dało się przewidzieć. Jeżeli okaże się, że oskarżony nie naruszył żadnej zasady bezpieczeństwa, to nie można mówić wówczas, że doszło do przestępstwa.
A oskarżony jest przekonany, że do wystrzału doszło przez guzik w kurtce i to jest główna linia obrony. - W naszej ocenie doszło do absolutnie przypadkowego zdarzenia. Przypadkowego wystrzału wynikającego z tego, że guzik kurtki wszedł pomiędzy język spustowy a kabłąk broni – podkreśla mec. Kościelniak-Marszał.
Tę okoliczność wyjaśnić ma opinia biegłego przygotowana na potrzeby procesu. - W aktach sprawy znajduje się opinia biegłego dotycząca okoliczności wystrzału. Nie mogę o niej na ten moment jeszcze mówić, bo jest jeszcze objęta tajemnicą postępowania, zostanie ujawniona na kolejnych posiedzeniach. Ona wskazuje, w jakich okolicznościach mogło dojść do wystrzału – mówi obrońca oskarżonego.
Napisz komentarz
Komentarze