Pomysł na tę wyprawę narodził się wiele lat temu, a dokładnie pewnego letniego wieczoru 2013 roku. Paweł Stefaniuk usłyszał wtedy, że dwóch śmiałków z jego rodzinnego miasta, Białej Podlaskiej, wybrało się rowerami w podróż na Gibraltar. Informacja ta zainspirowała go. W 2024 roku nastąpił przełom. Pomysł na wyjazd odrodził się w trakcie rozmowy z lektorem języka angielskiego, pochodzącym z Iranu, który przygotowywał Pawła do egzaminu na certyfikat językowy, niezbędny do uzyskania wizy australijskiej, o którą starał się w tym czasie.
Czasochłonne przygotowania
- Pojawiła się we mnie wewnętrzna potrzeba resetu i wyruszenia w podróż, by poszerzyć horyzonty. Dałem sobie wybór: jeżeli uda mi się sprzedać samochód przed latem, spełnię swoje podróżnicze marzenie, jeśli nie, wyjadę prosto do Australii. Czekałem kilka tygodni, aż w końcu pojawił się kupiec, który pomógł mi podjąć ostateczną decyzję. Wydarzyło się to w połowie maja, a ja miałem już jasne światło co robić dalej - wspomina Paweł Stefaniuk.
Przygotowania zajęły mu łącznie około miesiąca. Rozpoczął od zagłębienia się w relacje blogowe innych podróżników rowerowych oraz w treści dostępne na forach tematycznych.
Najbardziej czasochłonny w przygotowaniach ekwipunku i sprzętu okazał się zakup roweru. Nigdy wcześniej nie posiadał własnego, poza komunijnym, który popsuł się ponad 17 lat temu.
W międzyczasie, poszukując odpowiedniego roweru, postanowił zrobić mały test wytrzymałości. Pożyczając od ojca rower, wyruszył na trasę o długości 100 km, biegnącą między Białą Podlaską a rzeką Bug – na początek bez obciążenia. Ostatecznie kupił rower przez portal internetowy. Jedynym mankamentem było to, że rower miał już za sobą dwa lata użytkowania i przebieg 8000 km, jednak mimo to był w świetnym stanie.
- Stworzyłem obszerną listę w arkuszu kalkulacyjnym, liczącą ponad 100 pozycji, na której zawarłem wszystko, co niezbędne – od części zapasowych, przez koce termiczne, aż po zestaw do szycia ubrań. Oczywiście największym wyzwaniem było dopasowanie ekwipunku pod względem wagi, ponieważ bagażnik również miał swoją maksymalną nośność. W połowie czerwca byłem już gotowy, pozostał mi tylko profilaktyczny serwis rowerowy i mogłem wreszcie wyruszyć - opowiada podróżnik.
Postanowił zrobić próbę z nowym rowerem i pełnym ekwipunkiem, wybierając się do oddalonej o około 100 km Okuninki.
Waga całego sprzętu rowerowego wynosiła około 25 kg, a ekwipunku 35 kg (w to należy wliczyć laptopa, który ważył około 8 kg). Paweł Stefaniuk musiał go zabrać, ponieważ był mu potrzebny do pracy w trakcie podróży.
Niezapomniane noclegi
Wyruszył 24 czerwca, a na Gibraltarze był już 20 września. Jednak później postanowił jeszcze udać się w kierunku Portugali skąd odpływał prom na Wyspy Kanaryjskie, gdzie zamierzał odpocząć po nieprzerwanym byciu w podróży i przy okazji spróbować surfowania. Ostatecznie wrócił już samolotem z Wysp Kanaryjskich 7 października 2024 r. - Dałbym radę zdecydowanie szybciej skończyć podróż, jednak praca zdalna zmuszała mnie postojów przynajmniej 2 razy w tygodniu, a średni dystans, jaki starałem się wykonywać dziennie to 80 km, choć zdarzało się nawet przejechać i 120 km. Ostatecznie udało mi się pokonać na rowerze około 5500 km wyłącznie własnymi siłami w ciągu 3 miesięcy - wyjaśnia wojażer.
Wszystkie jego noclegi były jedną wielką przygodą. Starał się spać w możliwie najtańszych miejscach, co oznaczało nocowanie głównie pod namiotem w dzikich zakątkach. - Oczywiście, gdy było to możliwe i jednocześnie po drodze, zajeżdżałem również na pola namiotowe lub kempingi, które pozwalały mi się odświeżyć, jak i ekwipunek - przyznaje.
Z łóżka korzystał tylko w sytuacjach, gdy miał potrzebę zrobienia prania lub chciał udać się na całodniowe zwiedzanie większych miejscowości. - Bywało nawet tak, że przez miesiąc nie sypiałem w łóżku, wybierając namiot ze względów ekonomicznych. Zdarzyło mi się to na odcinku między Lublaną w Słowenii a Barceloną w Hiszpanii - mówi. Nie zawsze było bezpiecznie. - Zdarzyło się, że pewni mężczyźni w środku nocy chcieli ukraść mój rower, ponieważ zaparkowałem go przed tanim hotelem dla robotników w Czechach, tuż przed moim oknem. Panowie ci, będąc absolutnie pewnymi zdobyczy, rozmawiali jednak zbyt głośno między sobą, stojąc pochylonymi nad moim rowerem, co na moje szczęście wybudziło mnie w środku nocy. Gdy ich obserwowałem i próbowałem wykonać telefon do właściciela obiektu, podeszła do nich trzecia osoba, już pijana, która wyciągnęła pistolet schowany z tyłu za paskiem i zaczęła nim niekontrolowanie wymachiwać. Panowie, w reakcji, zabrali tę trzecią osobę kilka metrów dalej, próbując ją uspokoić. W tym czasie ja wybiegłem z hotelu i zabrałem zabłocony rower do pokoju. To była naprawdę niezapomniana noc - wspomina.
Niezapomniane spotkania
Zdarzało mu się spotykać w czasie drogi innych podróżników rowerowych w różnym wieku i o różnych narodowościach. - Rekordzistą był pewien podróżnik, którego spotkałem w Czechach. Wyruszył z Sardynii i zamierzał dojechać do Norwegii. Co ciekawe, był to Polak! Jego doświadczenie i wskazówki dotyczące noclegów niezwykle przydały mi się później w dalszej podróży - zauważa.
W czasie wyprawy podróżował np. przez tydzień z Serbem mieszkającym na co dzień w Berlinie. Wyruszył z tego miasta i jechał do Barcelony. - Spotkałem go w okolicach miejscowości Montpellier na południu Francji, i razem pojechaliśmy na południe aż do samej Barcelony. Poza miłymi wspomnieniami zdarzały się również kryzysowe sytuacje, kiedy na przykład podczas awarii roweru traciłem nieraz parę godzin na naprawę. Podczas wyprawy straciłem około dziewięciu dętek, głównie przez zbyt wysoką temperaturę nawierzchni – szczególnie w Hiszpanii, gdzie zdarzyło mi się to aż sześć razy - opowiada..
W każdym kraju starał się poszerzać horyzonty kulinarne i nie darowałby sobie, gdybym nie spróbował lokalnych dań, takich jak austriacki sznycel, słoweńskie čevapčiči, regionalna pasta i pizza we Włoszech czy pyszna paella de mariscos w Hiszpanii.
EuroVelo
Podróż opierała się na międzynarodowych trasach rowerowych EuroVelo. - Miałem do wyboru różne opcje, lecz wybrałem podróż przez południe Europy. Startując z Białej Podlaskiej, kierowałem się na zachód trasą EuroVelo 2, która zaczyna się w samej Moskwie i kończy aż w Irlandii. Po przejechaniu przez nasze piękne niziny, w okolicach Poznania odbiłem na południe, ponieważ tam przecinała się słynna trasa rowerowa EuroVelo 9, zwana "Szlakiem Bursztynowym". Na tym etapie kierowałem się do Świdnicy, skąd wyruszyłem w stronę Głuchołaz. Tam czekała mnie przeprawa do Czech, co było dla mnie punktem kulminacyjnym, nie tylko ze względu na pierwsze poważne wzniesienia, ale również na styczność z nowym środowiskiem i językiem - opowiada Paweł Stefaniuk.
Przejeżdżając przez piękne góry Czech i Kotlinę Morawską, kierował się przez Brno do Wiednia. Stamtąd jechał wzdłuż granicy z Węgrami w stronę słoweńskiej miejscowości Maribor. Pokonując góry i podnóża Słowenii, dotarł do Lublany, a następnie do Triestu we Włoszech. - Gdy dojechałem do Triestu, byłem przeszczęśliwy, ponieważ oznaczało to połowę podróży i zmianę kierunku na zachód, wzdłuż najdłuższej międzynarodowej trasy EuroVelo 8. Ta trasa zaczyna się w Turcji, a kończy w hiszpańskim Cádiz, nieopodal Portugalii. Po kilku dniach pobytu w Trieście wyruszyłem na zachód, przemierzając dolinę włoskiej rzeki Pad, docierając do samego Turynu - wyjaśnia.
Następnie czekał go jedna z najcięższych przepraw na południe, przez wysokie Alpy. Z Cuneo wspiął się do alpejskiej granicy między Włochami a Francją, pokonując 1336 metrów przewyższenia w pół dnia. - Pot lał się ze mnie niemiłosiernie, ale to wydarzenie było dla mnie niezwykle hartujące. Po tej wspinaczce każde strome wzniesienie wydawało się łatwe w porównaniu z tamtym odcinkiem - zaznacza. Zjeżdżając w dół w stronę morza, mógł podziwiać widoki w Alpach Lazurowych. Następnie podróżował przez Monako i dalej wzdłuż równie pięknego, choć zatłoczonego, wybrzeża francuskiego, aż do granicy z Hiszpanią.
- W gorącej i pełnej życia Hiszpanii spędziłem najwięcej czasu – prawie półtora miesiąca, wliczając również pobyt na Wyspach Kanaryjskich. Oczywiście, wisienką na torcie był najbardziej wysunięty na południe punkt Europy, czyli Gibraltar, oraz niezapomniane uczucie spełnienia wielkiego marzenia - podkreśla Paweł Stefaniuk.
- Kiedy uda mi uzbierać fundusze, z wielką chęcią wybiorę się rowerem na kolejną podróż kontynentalną, tym razem w Stanach Zjednoczonych. Zacząłbym od Nowego Jorku i kierowałbym się w stronę San Francisco. Uważam, że byłoby to coś wspaniałego. Wiadomo jednak, że nic nie ma za darmo i na wszystko trzeba zapracować, będąc cierpliwym. W międzyczasie chciałbym zarobić pieniądze w Australii - podsumowuje na koniec bohater naszego artykułu.
CZYTAJ TEŻ:
Napisz komentarz
Komentarze